Klasyka wampirzego gatunku, zaraz po nieśmiertelnym przecież Draculi z 1992 roku z Garym Oldmanem i Winoną Ryder. Powieść Anne Rice pod tym samym tytułem trafiła na ekrany kin w 1994 roku, a samo powstanie ekranizacji poprzedzone było różnymi problemami związanymi przede wszystkim z obsadą. To, co fanom najmocniej się kojarzy z tym filmem, to fakt, że dziennikarza Daniela Malloya w pierwszych dniach kręcenia zdjęć grał River Phoenix, tragicznie zmarły brat Joaquina Phoenixa. Jego śmierć zmusiła twórców do poszukiwania nowego odtwórcy roli, a ich wybór padł ostatecznie na Christiana Slatera.
Louis de Pointe du Lac (Brad Pitt) miał wszystko. Piękną żoną, dziecko w drodze, wspaniały dom. W jednej chwili stracił to, co najważniejsze: rodzinę. Jako wdowiec popadł w depresję, z której wyciągać zaczął go dopiero Lestat de Lioncourt (Tom Cruise), wampir. Przemieniwszy Louisa w wampira, Lestat zabiera go w podróż, w czasie której Louis będzie świadkiem niesamowitych rzeczy, także brutalnych morderstw dokonywanych rękami, czy też raczej zębami Lestata. Kiedy w ich życie wkracza Claudia (Kirsten Dunst), osobliwy wampirzy żywot Louisa nabiera nowych barw. Coś jednak się psuje. Teraz Louis opowiada swą historię, historię, której nikt nigdy zapewne nie miał usłyszeć, Danielowi (Christian Slater), chcąc przynajmniej przez chwilę dzielić z kimś najważniejsze wydarzenia ze swego życia. Zaciekawiony dziennikarz coraz bardziej zagłębia się w życie Louisa. Być może ta ciekawość stanie się przyczyną dołączenia do dzieci nocy?
Ten film jest niezwykły. Zwłaszcza jeśli ogląda się go po obejrzeniu wielu innych, nawet nowszych produkcji z udziałem Pitta, czy Cruisa. Brad Pitt zupełnie inny niż zwykle. Tom Cruise zupełnie inny niż zwykle (bo bez munduru lotnika, może to dlatego). I bardzo młoda Kirsten Dunst, która partneruje obu aktorom, jakby grała z nimi od zawsze. Atutem tego filmu jest świetnie budowana atmosfera mroku, również w tych scenach gdzie Louis po prostu rozmawia z Danielem. Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że ów dziennikarz zdecydowanie nie jest bezpieczny z tym właśnie wampirem. Skoro więc film się podobał, aktorzy również się podobali, to skąd te Złote Maliny, co?
Edit: Książka, na podstawie której film powstał, mnie po prostu urzekła, natomiast mankamentem obrazu jest przede wszystkim jego długość. Jakoś tak wypadło (albo nieświadomie tak wybrałam), że w filmografii Pitta pojawiły się filmy trwające dłużej niż sto dwadzieścia minut, a Wywiad z wampirem ma tych minut aż sto osiemdziesiąt, co dla wymagającego konkretów widza może być wyzwaniem nie do przejścia. Bo choć cała historia jest ciekawa, dylematy Louisa intrygujące, to jednak po trzech godzinach oglądania miałam chwilowe przebłyski poczucia, że z chęcią pozbawiłabym głównych bohaterów nieśmiertelnego żywota, byle tylko ukrócić nasze wspólne trwanie ;-)
Edit: Książka, na podstawie której film powstał, mnie po prostu urzekła, natomiast mankamentem obrazu jest przede wszystkim jego długość. Jakoś tak wypadło (albo nieświadomie tak wybrałam), że w filmografii Pitta pojawiły się filmy trwające dłużej niż sto dwadzieścia minut, a Wywiad z wampirem ma tych minut aż sto osiemdziesiąt, co dla wymagającego konkretów widza może być wyzwaniem nie do przejścia. Bo choć cała historia jest ciekawa, dylematy Louisa intrygujące, to jednak po trzech godzinach oglądania miałam chwilowe przebłyski poczucia, że z chęcią pozbawiłabym głównych bohaterów nieśmiertelnego żywota, byle tylko ukrócić nasze wspólne trwanie ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz