niedziela, 29 września 2013

Blue Valentine

Historia, jakich nie brakuje. Można ją spotkać w tak zwanych listach do redakcji, w opowieściach pań u lekarza, lub w pociągach PKP, zwłaszcza tych dalekobieżnych.


Dean (Ryan Gosling) i Cindy (Michelle Williams) są małżeństwem od kilku lat. Ich teraźniejsza relacja przeplatana jest w filmie wspomnieniami z początków ich związku. I jak to w życiu zwykle bywa, te początki są piękne, są jasne, są radosne, są rozświetlone ich miłością, która spadła na nich tak nagle, a którą po prostu przyjęli. Tak jak przyjęli pojawienie się na świecie ich córeczki. Teraz jednak dziewczynka ma już kilka lat, a po dawnej, płomiennej miłości między jej rodzicami nie zostało wiele śladów. Cindy stała się oschła i wymagająca, a Dean zaczął szukać pocieszenia w alkoholu. Mimo to, wciąż wierzą, że kiedyś połączyła ich prawdziwa miłość i usilnie starają się ten ogień uczucia rozniecić na nowo. Wygląda to jednak tak, jakby jakiekolwiek działania były z góry skazane na porażkę. Oboje muszą znaleźć odpowiedź na męczące ich wątpliwości: czy kiedyś rzeczywiście byli w sobie zakochani? I dlaczego wciąż ze sobą są?


To trudny film, jednak oglądanie go potrafi przynieść swego rodzaju perwersyjną przyjemność. Zarówno Gosling, jak i Williams udowodnili tu, że są nie byle jakimi aktorami, o naprawdę niesamowitych umiejętnościach. Napięcie między nimi jest wręcz namacalne, powietrze iskrzy od nagromadzonych uczuć, tych pozytywnych, jak i negatywnych. Co ważne, grają w ten sposób, że ich emocje przelewają się na widzów, którzy do końca filmu nie mogą być pewni, czyją destrukcją zakończy się ta rozgrywka między małżonkami. Bo to, że ktoś lub coś zostanie zniszczone, jest pewne. Pytanie tylko, kiedy. I czy już nie jest za późno na ratowanie strat.


Drugie oblicze

Trailer tego filmu obiecywał przyszłym widzom naprawdę wiele. Moją uwagę przykuły przede wszystkim dwa hasła: Ryan Gosling is electric oraz Bradley Cooper has never been better. Gosling kojarzony do tej pory z Pamiętnikiem i Cooper wiązany z kolejnymi częściami Kac Vegas występujący razem w jednym obrazie, to mógł być strzał w dziesiątkę. Albo totalna klapa.


Dwóch ojców, dwóch synów, dwa światy. W dodatku dwa kompletnie różne od siebie światy, których zderzenie pociągnie za sobą ogromne konsekwencje dla wszystkich zainteresowanych. Luke (Ryan Gosling) jest motocyklistą-kaskaderem, który nagle dowiaduje się, że przelotny romans sprzed roku z dziewczęciem imieniem Romina (Eva Mendes), miał swój finał w przyjściu na świat ich syna, Jasona. Luke nie ma stałej pracy, ani dochodu, chciałby jednak zapewnić swemu synkowi wszystko, czego tylko będzie potrzebował. Zatrudnia się w warsztacie, którego właściciel wciąga go w działalność innego rodzaju: ryzykowne napady na bank. Avery Cross (Bradley Cooper) jest policjantem, a także mężem Jennifer (Rose Byrne) i świeżo upieczonym ojcem A.J. Pewnego dnia odbiera wezwanie i rusza w pościg za uciekającym na motocyklu mężczyzną, który właśnie napadł na jeden z banków w okolicy. Dwa strzały i jeden z nich zginie, a życie drugiego odmieni się o sto osiemdziesiąt stopni. Po latach z pozostawionym przez tych dwóch dziedzictwem będą musieli zmierzyć się ich synowie: Jason (Dane DeHaan) i A.J. (Emory Cohen).


Ryan Gosling gra w tym filmie krótko, a mimo to pozostawia po sobie niesamowite wrażenie. Tatuaże, brutalność napadów, a nawet ich komizm, składają się na całokształt odgrywanej postaci. Ciekawie ogląda się także zmianę w Luke'u, gdy ten dowiaduje się, że ma syna, jest ona tak delikatna, że wręcz niewidoczna, a mimo to determinuje ona każdą podjętą później decyzję. Zdecydowanie jednak film ten został zdominowany przez Bradleya Coopera. I przyznaję, że bardzo mi się ta dominacja spodobała. To głównie jego decyzje będą miały wpływ na dalsze wydarzenia, nawet wówczas gdy naprzeciw siebie stanie kolejne pokolenie, czyli ich synowie. To film przede wszystkim o podejmowaniu decyzji i o tym, w jaki sposób te decyzje, które już zostały podjęte, potrafią rzutować na całe nasze życie. I nawet wtedy, kiedy się tego nie spodziewamy, decyzje z przeszłości znów wpłyną na nasze 'dziś'.


czwartek, 26 września 2013

Drive

Słyszałam już tyle o tym filmie, że kiedy wreszcie przyszło mi go obejrzeć - w całości po raz pierwszy - nie byłam pewna, czy to słuszny krok. Ale tak bardzo chciałam zobaczyć film, za który Gosling zebrał porównywalną ilość pochwalnych hymnów, co głosów krytyki, że musiałam odsunąć na bok wszystkie za i przeciw, które do tej pory zebrałam.


Główny bohater (Ryan Gosling) nie ma imienia. A przynajmniej nikomu go nie zdradza. Dla postronnych istnieje jako Driver, kierowca na telefon, asystujący przy czarnej robocie, znający każdy zaułek miasta i potrafiący wyjść na czysto z każdej, nawet beznadziejnej sytuacji. W świetle słońca pracuje jako kaskader i mechanik samochodowy, nocami wozi gangsterów. Jest świetnym kierowcą, a jego małomówność to tylko dodatkowa zaleta. Jego szef, Shannon (Bryan Cranston), chce wykorzystać jego umiejętności i wystawić chłopaka w wyścigach samochodowych. Potrzebny mu samochód. Albo kasa na samochód. Ale to nietrudno znaleźć, gdy wie się, gdzie szukać. Gangsterów wokół nie brakuje, a Shannon ma wśród nich wielu znajomych.


W międzyczasie Driver poznaje Irene (Carey Mulligan) i jej syna Benicia. Zaprzyjaźnia się z malcem i jego matką, a na drodze rozwijającej się sympatii wkrótce staje Standard Gabriel (Oscar Isaac), mąż Irene i ojciec chłopca, który właśnie wyszedł z więzienia.. Driver chciałby się usunąć z życia rodziny, ale to niemożliwe. Będąc przypadkowym świadkiem pobicia mężczyzny, dowiaduje się, że ten jest winien pewnemu gangsterowi sporą sumę pieniędzy. Driver postanawia pomóc Standardowi. Zależy mu na Irene, a wie, że i jej może grozić niebezpieczeństwo, jeśli mąż nie spłaci długów. Planowany jako dziecinnie łatwy napad wymyka się spod kontroli i pociąga za sobą całą serię krwawych zdarzeń.


Muszę się przyznać, że ten film bardzo mi się podobał. Choć nie jestem przyzwyczajona do obrazów, w których w czasie jednej sceny bohater wypowiada więcej słów niż przez cały film, to jednak ma on w sobie coś tak tajemniczego i dramatycznego, że ogląda się go z zapartym tchem. To prawda, że może nużyć patrzenie, jak główny bohater całymi nocami krąży samochodem po mieście, ale z drugiej strony jasne jest, że nie jest to jazda bez celu. Być może znów czeka go zadanie, a do zadania trzeba być przygotowanym. Widz z pewnością może czuć się zaskoczony nagłą ekspresją bohatera, który jak do tej pory, przebywając poza samochodem, nie wykazywał żadnych gwałtownych emocji czy ruchów. W dodatku do końca nie można być pewnym, jakie zakończenie będzie miała ta historia. Podskórnie chciałoby się, żeby było szczęśliwe, ale nie ma pewności, że takie właśnie będzie.


Kocha, lubi, szanuje

Wspaniała obsada i całkiem zgrabna fabuła gwarantuje tym, którzy zdecydują się obejrzeć ten film, dobrą zabawę. Jednak przy większej ilości podejść do tego filmu przestaje być tak wesoło. Maksymalnie dwa razy, a w razie najwyższej konieczności dopuszczalny jest i trzeci.


Cal Weaver (Steve Carrell) właśnie dowiedział się, że jego żona, Emily (Julianne Moore) ma romans. Zdeterminowany, by udowodnić małżonce, że wciąż jest pociągającym i interesującym mężczyzną, postanawia znów zacząć umawiać się na randki. Problem w tym, że nie robił tego od ponad dwudziestu lat i trochę wypadł z obiegu. Potrzebna mu więc pomoc, co ewidentnie rzuca się w oczy stałym bywalcom klubów i tym, którzy podryw zamienili w hobby.


Do takich właśnie typów należy Jacob (Ryan Gosling). W świecie podrywu czuje się jak ryba w wodzie i jest zdecydowany służyć Calowi swymi światłymi i wiarygodnymi radami. Ale i Jacoba czeka trudne zadanie, gdy poznaje Hannah (Emma Stone). Oto jest bowiem kobieta, na którą jego urok osobisty oraz wszystkie znane sztuczki po prostu nie działają. Jacob będzie musiał więc odkryć, co takiego mogłoby przekonać do niego tę młodą damę. Przy okazje odkryje też, że nie jest tak całkowicie pozbawiony serca. 


Cały film i wszystkie perypetie naszych bohaterów to historia o tym, jak ludzie, bez względu na wiek, pochodzenie, wychowanie, czy posiadane już doświadczenie, próbują radzić sobie w relacjach z osobą płci przeciwnej. I jak poszukiwania drugiej połówki, a przede wszystkim miłości, przekładają się na nasze działania i wybory (nieraz szalone). Ryan Gosling może się podobać w tym obrazie, zwłaszcza od tej wizualnej strony (choć sam przyznał w jednym z wywiadów, że akurat słowa Hannah o tym, że wygląda jak 'wyfotoszopowany' są zgodne z prawdą). Kobiety zaklinają się, że rady udzielane przez Jacoba Calowi wcale się w ich przypadku nie sprawdzają, zatem trudno ocenić skuteczność proponowanej taktyki. Samo patrzenie na jego grę nie robi większej krzywdy człowiekowi. Co ciekawe, to pierwsza od czasów Pamiętnika rola, w której znów przyszło mu grać księcia (w tym wypadku księcia playboyów) czekającego na księżniczkę.


niedziela, 22 września 2013

Szkolny chwyt

Amerykanie mają do tego rodzaju filmów szczególny sentyment. Relacje nauczyciel - uczeń wywołujące pewne spodziewane, a częściej niespodziewane, efekty to wdzięczny temat na film, który później z powodzeniem można wykorzystywać jako pomoc dydaktyczną w szkole lub na studiach.


Half Nelson to opowieść o zmaganiu z życiem pewnego nauczyciela, który wciąż jeszcze żyje w świecie wypełnionym ideałami. Daniel Dunne (Ryan Gosling) jest nauczycielem historii i trenerem koszykówki w szkole, do której chodzą zarówno czarnoskórzy nastolatkowie, jak i biali. Ucząc historii próbuje wpoić swoim uczniom przekonanie, że każda przyczyna ma swój skutek, a każdy skutek - swoją przyczynę, że bez względu na to, w jakich warunkach przyszło im żyć, nie są zwolnieni z samodzielnego myślenia i bronienia własnej opinii, a tym bardziej nie powinni rezygnować z własnych marzeń. Jego podejście niezbyt podoba się dyrektorce szkoły, jednak poza zwracaniem mu uwagi na program nauczania nie próbuje ona podejmować przeciwko niemu żadnych kroków. Niezwykła więź zaczyna łączyć go z jedną z uczennic, dziewczyną imieniem Drey (Shareeka Epps), często podwozi ją do domu po treningach, dziewczyna bowiem oprócz zapracowanej matki nie ma nikogo, kto mógłby się nią zająć. Nie. Poprawka. Jest jeszcze Frank (Anthony Mackie), o którym wszyscy wiedzą, że handluje narkotykami, który jest odpowiedzialny za to, że brat Drey siedzi w więzieniu, a który postanowił wziąć dziewczynę pod opiekę. Między nim a Danem zrodzi się konflikt, którego przedmiotem będzie dobro dziewczyny. Tylko, że Dan ma pewien problem, o którym od niedawna wie również Drey: sam bierze narkotyki.


To prawda, że w tym filmie mało jest żywej akcji, czy dramatycznych zwrotów, krew też się rzadko leje, a jeśli już to z nosa. Ale takie jest przecież życie, prawda? Niepozorne, ciche i pełne niemego dramatu. Zupełnie nie dziwi mnie fakt, że za rolę w tym właśnie filmie Ryan został nominowany do Oscara w 2007 roku. Jego kreacja Daniela Dunna ociera się wręcz o absurd: oto nauczyciel pragnący uchronić przyjaciółkę przed zgubnym wpływem czegoś, z czym sam sobie nie może poradzić. Piszę 'przyjaciółkę', bo tak właśnie należałoby określić relację między Danem a Drey. I choć to zapewne w dużej mierze zasługa scenariusza, to jednak nie bez znaczenia jest tu gra Goslinga, który dzięki gestom i mimice twarzy, a także niedokończonych zdaniach oddaje doskonale niuanse tej trudnej relacji, jaką przecież musi być przyjaźń między dziewczynką a dorosłym facetem.


niedziela, 15 września 2013

Wszystko, co dobre

Jeśli wierzyć wzmiankom, ta historia wydarzyła się naprawdę. A przynajmniej spora jej część rzeczywiście miała miejsce, reszta to z kolei domysły scenarzystów, reżysera i wnioski wysunięte na podstawie prowadzonych spraw sądowych. W dodatku piękna żona nowojorskiego milionera nigdy się nie odnalazła, co całej sprawie dodaje wciąż odrobinę pikantnego smaczku.


Rodzina Marksów była potentatem na rynku nieruchomości w Nowym Jorku. Połowa Times Square należała do nich. Jednak na historię mężczyzn z rodziny Marks kładła się cieniem tragedia. Sanford Marks (Frank Langella) miał dwóch synów, którzy w dzieciństwie przeżyli samobójczą śmierć matki. To wydarzenie odbiło się najmocniej na starszym synu, Davidzie (Ryan Gosling), który był świadkiem skoku matki z dachu. Wiele lat po tym dramacie David poznaje Katie (Kirsten Dunst), lokatorkę jednego z mieszkań należących do rodziny Marksów. Między młodymi zaczyna skrzyć, aż w końcu decydują się wyjechać do Vermont i tam David spełnia swoje marzenie: zakłada sklep z żywnością ekologiczną. Wkrótce jednak upomina się o niego jego dziedzictwo. Ojciec nalega, by wraz z Katie wrócili do miasta, sugerując synowi, że nie zapewnia żonie życia na odpowiednim poziomie. David ulega. Młode małżeństwo przenosi się do Nowego Jorku, David zaczyna pracować w firmie ojca, jednak w jego małżeństwie coś zaczyna się psuć. Katie chciałaby mieć dziecko, mąż jednak stanowczo protestuje, a w dniu, w którym żona powiadamia go o ciąży, przekonuje ją do wykonania zabiegu. Rozdźwięk między nimi jest coraz większy, David robi się coraz bardziej nieprzewidywalny, a potem Katie... znika. Poszukiwania nie przynoszą rezultatu, dziewczyna zostaje uznana za zaginioną. Dopiero dwadzieścia lat później energiczna pani prokurator postanawia wszcząć ponownie śledztwo. Jest przekonana, że David Marks coś ukrywa.


W tym filmie można zobaczyć Ryana Goslinga, jakiego nie znamy. Ba, wręcz nie można uwierzyć, że mógłby być kimś takim. Aż sama byłam zdziwiona, że w roli Davida wypadł tak dobrze. Przez cały film miałam na przemian przekonanie o tym, że jego bohater jest winny, by zaraz potem pozwolić dojść do głosu myśli, że jednak jest niewinny, a wszystko, co się stało, to po prostu tragiczny zbieg okoliczności. Tak samo, patrząc na uroczą, promieniejącą wręcz niewinnością twarz młodziutkiego Davida, wydawało mi się, że to niemożliwe, by był tak przesiąknięty złem. W czasie poszukiwań zaginionej żony ani razu nie znalazł się w kręgu podejrzeń, mimo iż wiele osób musiało się z takowymi nosić. Beznamiętne spojrzenie to znak charakterystyczny Davida. Z równą beznamiętnością upokarza swą młodą małżonkę, co wysłuchuje pytań prokuratora w czasie procesu. Nic nie jest w stanie zrobić rysy na wizerunku, który posiada, a gdzieś za tym kamieniem być może ukrył odpowiedź na zagadkę. Z jego twarzy jednak tego nie wyczytamy.


poniedziałek, 9 września 2013

Pamiętnik

Ten film okazał się dla Goslinga pułapką. I tak, jak Zac Efron już raczej się nie uwolni od pryzmatu High School Musical, a Daniel Radcliffe od skojarzeń z małym czarodziejem z serii o Harrym Potterze, choćby grali w niemożliwie dobrych filmach, tak samo Gosling przez bardzo długi czas zmagał się z Pamiętnikiem. I chyba wciąż nie przestał.


Historia opisana przez Nicholasa Sparksa w powieści pod tym samym tytułem od wielu lat wzrusza kobiety (a wiem, że mężczyzn również) na całym świecie. Oto mamy starszego już mężczyznę, pensjonariusza domu spokojnej starości, który swej przyjaciółce, cierpiącej na Alzheimera, w ramach terapii czyta pamiętnik, w którym opisana została historia wielkiej, choć wydawałoby się z początku niemożliwej, miłości. Opowieść przenosi nas w przeszłość. Są lata 40-te. Allie (Rachel McAdams), pochodzi z zamożnej rodziny, Noah Calhoun (Ryan Gosling) jest ubogim pracownikiem tartaku, którego różnice majątkowe między nimi bynajmniej nie zrażają. Zrobi wszystko, by zatrzymać ukochaną przy sobie. Nie będzie miał łatwo. Przeciwko sobie ma przede wszystkim rodziców dziewczyny, a wkrótce okaże się, że także i los. Ich drogi przetną się raz jeszcze w czasie ich młodego życia, i to za sprawą starego domu, który kiedyś był świadkiem wzrastania ich uczucia, a który teraz Noah nabył i zdecydował się odnowić. Zaręczona z kimś innym Allie będzie musiała podjąć najważniejszą decyzję w życiu.


Co wrażliwszym łzy poleją się przynajmniej raz, jeśli nie więcej. Historia kochanków, choć można by wymagać od niej, by nie była taka słodka, czy taka przewidywalna, jest mimo wszystko piękna i całkiem zgrabnie zrobiona. Co ciekawe, jej reżyser Nick Cassavetes, oprócz kilku filmów w dorobku reżyserskim, ma również obrazy w swym dorobku aktorskim i bynajmniej nie są to melodramaty.


Sam Ryan Gosling bezwiednie wykreował tu postać mężczyzny, o którym kobiety marzą i śnią. Może nie wszystkie, ale część na pewno. Trudność jego roli polegała raczej na sprostaniu wyobrażeniu, jakie o granym przez niego bohaterze miały już tysiące czytelników na całym świecie. Wysokie oceny i wciąż niegasnący zachwyt wskazują na to, że chyba sprostał wyzwaniu.


sobota, 7 września 2013

Gangster Squad. Pogromcy mafii

Filmy z kategorii gangsterskich, to właśnie to, co tygryski (w tym wypadku ja) lubią najbardziej. W przypadku Gangster Squad dodatkową zachętą jest fakt, że pod tym samym tytułem istnieje książka, napisana w reporterskim stylu, rzetelna opowieść o walce z gangsterami w cieniu najsłynniejszych liter na świecie. Od razu muszę jednak uprzedzić, że film z ową świetną książką nie ma nic wspólnego. Albo ma niewiele. Bo główni bohaterowie niby są, główny antagonista również, podobnie najważniejsze akcje. Na tym jednak podobieństwa się kończą. Mimo to, zarówno książka, jak i film są przyjemnym dla oka (do czytania i do oglądania) dziełem.


Na początku lat pięćdziesiątych XX wieku policja w Los Angeles, nie potrafiąc poradzić sobie z napływem mafiosów różnego pochodzenia, nasilającymi się porachunkami między nimi i wciąż rosnącą falą przestępczości, zdecydowała się na radykalny krok. Komendant (Nick Nolte) powołał do istnienia tajną jednostkę, której celem była walka z gangsterem Mickeyem Cohenem (Sean Penn) i pokonanie go wszelkimi dostępnymi, a niekoniecznie legalnymi, środkami. Do utworzenia tej grupy wybrany został sierżant John O'Mara (Josh Brolin), który z pomocą swej przenikliwej - jak na młodą Irlandkę przystało - małżonki, spośród wielu kandydatów, wybrał tych kilku, którzy mieli go w tej akcji wspomagać. Jako ostatni grupę zasilił sierżant Jerry Wooters (Ryan Gosling), w "posagu" wnosząc swą ukochaną, Grace Farraday (Emma Stone), która jednocześnie była damą do towarzystwa Cohena. Panowie zdają sobie sprawę, że ich praca nie dość, że tajna, to w dodatku niedoceniana i niebezpieczna. Gdy Cohen odkryje, że szyki raz za razem psuje mu nie konkurencja, a lokalna policja zgrywająca się na bohaterów niczym z Dzikiego Zachodu, wyda wyroki śmierci na owych śmiałków. Rozpocznie się wyścig, kto kogo pierwszy dopadnie, a ofiary będą musiały ponieść obie strony.


Bardzo dobrze wypadł w tym filmie Josh Brolin, którego kojarzę jedynie z roli w Obywatelu Milku. Dał się zapamiętać, głównie przez swą niezłomną postawę i gotowość dopadniecia Cohena, choćby i martwego. Podobnie Sean Penn, znany choćby z filmu Jestem Sam, czy omawianego tutaj Wszyscy ludzie króla, który tworzy postać gangstera na granicy karykatury, a mimo to świetnie oddaje to, jacy byli gangsterzy w klimacie tamtych lat. Emma Stone zapada w pamięć dzięki kostiumom, bo jej związek z sierżantem Wootersem toczy się gdzieś obok całej akcji, a sama bohaterka, poza tym, że lawiruje między dwoma niebezpiecznymi facetami, nie ma za dużo do powiedzenia. O wiele bardziej uwagę przykuwa druga najważniejsza kobieta w filmie, czyli Mireille Enos w roli żony O'Mary, Connie. 


Wydaje mi się jednak, że Ryan Gosling w tym filmie nie do końca mógł się podobać. Albo powinnam powiedzieć, że nie wszystkim. Czegoś mi tu brakowało, być może przez fakt, że znałam całość historii dzięki wcześniejszej lekturze. W książce jego bohater był bardziej problematyczny i skomplikowany, był wyrazisty i zadziorny, a granica między dobrymi a złymi w jego przypadku była wręcz niewidoczna. W filmie tego brakuje, choć sygnalizowane jest na początku. Mimo to myślę, że brak wyrazistości postaci Jerry'ego w filmie to nie wina Ryana. Jeśli dostał taki scenariusz, to i tak wykrzesał chyba ze swego bohatera wszystko, co tylko się dało. Z pewnością rola nie zawsze działającego zgodnie z prawem brutala dla wrogów i dżentelmena dla swej kobiety rodem z filmów sprzed pół wieku, to rola, w której Gosling czuł się dobrze i świetnie się bawił. No i te kapelusze ;-) 



piątek, 6 września 2013

Wrzesień z ...

Chyba najbardziej zaskoczyłam samą siebie decydując się ostatecznie właśnie na niego. Po długim namyśle uznałam bowiem, że muszę w tym miesiącu docenić kogoś tak do tej pory niedocenionego. W dodatku musiałam przebrnąć przez tysiące zdjęć, na których wygląda i uśmiecha się niczym wcielenie nastoletnich marzeń o księciu z bajki, aby znaleźć to jedno odpowiednie.

Ten urodzony 12 listopada 1980 roku rodowity Kanadyjczyk swoją karierę rozpoczynał w Klubie Myszki Mickey, tym samym, który drogę do kariery otworzył Christinie Aguilera, Britney Spears czy Justinowi Timberlake'owi. Miał wówczas trzynaście lat, a gdy w końcu program odwołano, skupił się na graniu epizodów w takich obrazach jak Droga do Avonlea czy Ready or Not. W 1998 roku zaczął występować w serialu Młody Herkules i ten właśnie serial, dziś przez wielu wspominany z rozrzewnieniem, okazał się przełomem. Na dużym ekranie zadebiutował w filmie Frankenstein i ja. Kolejno, rok po roku, pojawiał się w filmach Nic dobrego dla kowboja, The Unbelievables, Tytani, aż wreszcie w 2001 roku zagrał główną rolę w Fanatyku, za którą otrzymał nagrodę Independence Spirit.

Aktor, który stał się ulubieńcem Ameryki i bożyszczem nie tylko nastolatek, kojarzony jest przede wszystkim z filmem Pamiętnik, uznawanym za klasyczny melodramat, gdzie wciela się w klasycznie tragicznego kochanka. Ta rola będzie ciągnąć się za nim jeszcze długo, mimo wielu innych, świetnych obrazów zupełnie niepodobnych do filmu z 2004 roku, gdzie partnerowała mu Rachel McAdams (Zaklęci w czasie, Sherlock Holmes). Rok 2011 okazał się Jego czasem. Na ekrany kin na całym świecie, w krótkich odstępach czasowych, wchodziły filmy, w których grał role tytułowe: Drive, Kocha, lubi, szanuje, czy Idy marcowe, zaraz potem posypały się nagrody i nominacje, między innymi do Złotych Globów. 

Mówi się o nim, że rozumie kobiety, a feministki go uwielbiają. On sam przyznaje, że wcale nie jest taki grzeczny, na jakiego wygląda, wielokrotnie zaś udowodnił, że posiada zarówno dystans do samego siebie, jak i ogromne poczucie humoru. Jak przystało na rasowego mieszkańca Hollywood, jest też muzykiem i jak wielu jego kolegów po fachu, posiada własny zespół o nazwie Dead Men's Bones. Podobno ma zamiar grać tak długo, aż nie spotka tej jedynej i nie założy rodziny.

Prawdopodobnie największym jego problemem i wrogiem jest jego własna uroda. W Internecie nie brakuje opinii, które można sprowadzić do jednego stwierdzenia: niemożliwie wręcz piękny. Ale jak mawiał mój profesor od historii filozofii, o gustach się nie dyskutuje.

Panie i Panowie, przed Wami...

Ryan Gosling