środa, 27 lutego 2013

Heartless - W świecie demonów

Jeśli Odwróceni zakochani to dziwny film, wówczas Heartless należałoby nazwać filmem trudnym, takim, którego na pewno nie powinno oglądać się zmęczonym, niewyspanym, po całym dniu w pracy czy na zajęciach. Ten film bowiem wymaga pełnego skupienia, nawet jeśli w ostatecznym rozrachunku nie zostanie oceniony entuzjastycznie.


Phillip Ridley, autor scenariusza i jednocześnie reżyser, prowadzi głównego bohatera, Jamiego Morgana (w tej roli JIm Sturgess), a wraz z nim nas przez miasto, w którym nie chcielibyśmy mieszkać, nawet gdyby nam płacili niebotyczne sumy. To miasto bezprawia, chaosu, gdzie młodociani przestępcy każdego dnia zabijają niewinnych ludzi. To, co wyróżnia Jamiego pośród innych mieszkańców, jest jednocześnie jego największym przekleństwem. Znamię w kształcie serca zdobi bądź szpeci, w zależności od punktu widzenia, lewą część jego twarzy. I choć matka oraz brat z rodziną robią wszystko, by nie dać Jamiemu odczuć jego inności, on sam czuje się poza nawiasem społeczeństwa, a noszony przez niego wciąż zarzucony na głowę i skrywający twarz kaptur tylko potęguje poczucie wyobcowania.

Tragiczna śmierć matki Jamiego zmusi go do spojrzenia wgłąb chaosu, w jakim pogrążone jest jego miasto. Zmusi to chłopaka do uwierzenia, że za całym zepsuciem świata mogą kryć się siły nadprzyrodzone, a kiedy te siły nadprzyrodzone ofiarują mu normalne, tak jak sobie wymarzył, bez serca na twarzy, życie, u boku ukochanej kobiety, Jamie będzie musiał zapłacić za to ogromną cenę. Konieczne będzie też zmierzenie się nie tylko z rzeczywistymi demonami stojącymi przed nim, ale również przed tymi, które kryją się w jego głowie. 


Możliwość interpretacji tak całego filmu, jak i samego zakończenia jest tu tak wiele, że nie pozostaje nic innego jak obejrzeć ten film raz jeszcze. Niekoniecznie przez wzgląd na jego wyjątkowe walory artystyczny. Oprócz Jima Sturgessa zobaczyć tu można Clemence Poesy, Noela Clarke'a, czy Jospeha Mawle'a, ale chyba tylko Sturgessa można by wyróżnić, a także zapamiętać. Dlaczego więc warto by zobaczyć ten film raz jeszcze? Ot, choćby po to, by sprawdzić, czy pierwsze interpretacje pozostaną takie same. Istnieje bowiem spora szansa, że każde kolejne obejrzenie wywoła inne poruszenie.


sobota, 23 lutego 2013

Niepokonani

Zanim ukazał się film, na rynku wydawniczym można było znaleźć książkę Sławomira Rawicza pt. Długi marsz, której autor opowiadał Czytelnikom o podróży swojej i swojej towarzyszy, po ucieczce z sowieckiego łagru, przez śmiertelnie mroźną i zasypaną śniegiem Syberię, wzdłuż jeziora Bajkał, aż po Indie. A w niektórych przypadkach jeszcze dalej. W związku z książką pojawiły się kontrowersje mówiące, że autor 'ukradł' historię innemu uciekinierowi, sam zaś został z obozu zwolniony. Wiele osób udowadniało, że niemożliwym jest przebycie takiej odległości w zaledwie rok, że nieścisłości w książce aż gryzą w oczy, etc. etc. Sam Rawicz, gdy wyciągano przeciw niemu te oskarżenia, nie mógł się już bronić. Książka została więc jako świadectwo tych, którzy, być może w niej pominięci, ale gotowi byli na niesamowity heroizm, byle tylko uciec. Ale nie o książce miała tu być mowa.


To właśnie po nią sięgnął Keith Clarke do spółki z Peterem Weirem, i wyciągając to, co było w niej wartościowe, nierzadko też dodając coś od siebie, stworzyli scenariusz, który w 2010 roku Weir zamienił na film pod amerykańskim tytułem The Way Back, w Polsce zaś znanym jako Niepokonani. Głównym bohaterem jest tu Janusz (grany przez Jima Sturgessa), kawalerzysta, który po fałszywych oskarżeniach, potwierdzonych przez - najprawdopodobniej - zmuszoną do tego żonę, trafia do sowieckiego łagru, gdzieś na końcu Syberii. A tam tylko śnieg, drzewa, drzewa, śnieg... I praca. Dużo ciężkiej pracy, ponad siły, a racje żywnościowe w ilości pozwalającej raczej na spokojne leżakowanie niż wysiłkową robotę. Janusz jednak jest zdeterminowany uciec stąd. Wszak w kraju została jego żona, która - jak twierdzi - nigdy nie wybaczy sobie tego, co zrobiła. Pójdę, bo ona potrzebuje mojego wybaczenia, zdaje się mówić nasz bohater, a do swojego planu przekonuje kilkoro spośród współuwięzionych.


Będzie wśród nich Amerykanin o pseudonimie Mister Smith (w tej roli Ed Harris), który przed wojną pracował przy budowie moskiewskiego metra, potem zaś, jako obcokrajowiec na terenie Związku Radzieckiego, został oskarżony o zdradę stanu, i trafił do łagru. Będzie i Walka (Colin Farrell), który decyduje się na ucieczkę z nimi, by zbiec przed dłużnikami z łagru. Będzie ksiądz, będzie Polak rysujący piękne szkice. W czasie wędrówki dołączy do nich Irena, również uciekinierka (wciela się w nią Saoirse Ronan), budząca początkowo zastrzeżenie Mister Smitha. To jednak przebywanie z kobietą przywróci zbiegom trochę słońca i poczucie nowego życia. To Irena sprawi, że mężczyźni otworzą się przed nią, pozwalając, by to co ich boli, zostało przez nią ukojone.

Jim Sturgess jako Polak może i nie wypada przekonująco. Cóż z tego? Zarzuca mu się brak charyzmy i siły wewnętrznej, potrzebnej do tego, by stać się wiarygodnym przywódcą i organizatorem takiej ucieczki i drogi przez tak ciężkie tereny. Możliwe, że i to był cel twórców. Wszak Janusz nie musiał być charyzmatyczną osobą, wystarczyło, że potrafił być przekonujący i wzbudzał zaufanie. A czego więcej trzeba ludziom, którzy przybici swoją sytuacją w łagrze, wiedzą, że nie mogą tam ufać nikomu, bo każdy tylko czyha na ich porcję jedzenia? Jeśli miał plan, jak wydostać się z łagru, reszta wydawała się nieważna. Lepiej umrzeć gdzieś tam, niż w niewoli. Być może nie jest to najlepsza wśród jego ról, ale na pewno nie jest też taką, której należałoby się wstydzić.


P.S. Następnym filmem będzie Heartless - W świecie demonów ;-)

wtorek, 19 lutego 2013

50 ocalonych

To film, który wzbudza bardzo duże kontrowersje. Bo szczerze mówiąc, dlaczego miałby ich nie wzbudzać? Oto obraz Irlandii rozdartej między brytyjskich "okupantów" a niekoniecznie pokojowo nastawioną IRA. Główny bohater, Marty, jest Irlandczykiem z krwi i kości. Problem w tym, że aktor, który go gra jest z krwi i kości Brytyjczykiem. Jakby tego było mało, Irlandczyk, w którego się wciela, okazuje się zdrajcą, na usługach brytyjskiego rządu. Czy to nie wystarczy, by film wzbudzał kontrowersje?

 

Marty McGartland ma dziewiętnaście lat i wiedzie w miarę spokojne i beztroskie życie pasera i domokrążcy. Choć mógłby narzekać na swój los, to jednak przyjmuje go ze spokojem, a patrolujących ulice żołnierzy i policjantów z Wielkiej Brytanii traktuje jak zło konieczne, coś z czym można walczyć, ale niekoniecznie trzeba, jeśli marzy się o względnym spokoju. Dwa wydarzenia zmienią życie Marty'ego raz na zawsze. Pierwsze - zostaje zatrzymany przez brytyjskich agentów, którzy wykorzystując jego wiedzę jako domokrążcy, chcą go zwerbować jako agenta. Drugie - jedna przypadkowa ucieczka, jedno ostrzeżenie przed policją i oto IRA widzi w Martym kandydata na bojownika, w dodatku odznaczającego się lojalnością. Choć początkowo oporny, ostatecznie zgadza się zostać brytyjskim agentem w szeregach IRA i ochotnikiem w tej terrorystycznej bojówce. Chyba nie do końca jest świadom tego, jakie konsekwencje będą wiązały się z jego działaniami. Skuszony, wydawałoby się, łatwymi pieniędzmi, rozpoczyna lawirowanie między dwoma nienawistnymi sobie frakcjami i życie na krawędzi śmierci. Bo to, że zginie jest pewne. Może nie dla Marty'ego, ale na pewno wie to jego opiekun, brytyjski agent Fergus (w tej roli znakomity Ben Kingsley) i na pewno wiedzą to jego koledzy z IRA. 


Reżyser Kari Skogland starał się w swym scenariuszu, a potem w filmie oddać klimat książki, którą Marty McGartland napisał we współpracy z Nicholasem Daviesem. Czy mu się udało, trudno stwierdzić. Fora internetowe pełne są zarzutów o brak obiektywizmu względem sytuacji Irlandczyków i robienie z filmu 50 ocalonych peanu na cześć Irlandczyka, który okazał się zdrajcą. W końcu w mniemaniu swych pobratymców zdradził naród, zdradził ideę, zdradził kolegów. Co więcej, zbezcześcił flagę, na którą złożył ślubowanie. Jim Sturgess jako zdrajca prosto z Zielonej Wyspy prezentuje się dość oryginalnie. Londyński akcent został całkiem zgrabnie przykryty naleciałościami Belfastu, ale wciąż jest słyszalny. O wiele ciekawszym wątkiem wydaje się przyjaźń, jaka zawiązuje się między Fergusem a Martym, niż problemy Marty'ego z podwójną moralnością. Marty jest przekonany, a Fergus go w tym utwierdza, że robi dobrze, ratuje ludzi swoimi działaniami, co z tego, że ci ludzie znajdują się z drugiej strony barykady, ale to też ludzie. I najwidoczniej Marty zdaje sobie też sprawę, albo chce tak wierzyć, że pomaga też tym, którzy są z jego strony. Że bojownicy IRA, którzy w większości powinni nie żyć, bądź siedzieć, dzięki niemu wciąż są na wolności. To, że dzięki temu, wciąż organizują zamachy bombowe i mordują, najwyraźniej mu umyka. W ten sposób tworzy się błędne koło.

Historia Marty'ego nie ma happy endu. Zmuszony opuścić rodzinę, rusza do Szkocji, a potem do Kanady. Jego jedynym przyjacielem pozostaje Fergus. Fergus, który zastępuje mu ojca, którego Marty nigdy nie miał. Marty, który zastępuje mu syna, którego Fergus dawno nie widział. Dwóch mężczyzn w najcięższym momencie życia. Obaj dla sprawy poświęcili rodziny. Tylko przyjaźń trzyma ich ze sobą. Przyjaźń, czy poczucie winy? Trudno ocenić.


P.S. W następnym filmie zmierzymy się z ... Niepokonanymi ;-)

piątek, 15 lutego 2013

Odwróceni zakochani

Mówią, że ten film to melodramat. Mówią, że science-fiction. Ja mogę Wam powiedzieć, że ten film jest przede wszystkim ... dziwny. Choć konwencja, o którą reżyser Juan Diego Solanas (który jest jednocześnie współautorem scenariusza) oparł swój film, jest nadzwyczaj ciekawa.

Oto mamy dwie planety, zbliżone do siebie na odległość kilkuset metrów. Niby blisko, ale pozorna bliskość jest jednocześnie odległością niemożliwą do przebycia. Każda z planet posiada odrębną grawitację, w dodatku przeciwną do tej drugiej. Nie sposób więc ludziom z Dolnego Świata egzystować w Świecie Górnym, ani tym z Górnego Świata zbliżać się do tych z Dolnego. Jakikolwiek kontakt jest zabroniony, a przedostanie się do góry (bądź na dół) grozić może samospaleniem. Górny Świat jest pełen bogactwa i blichtru, a ludziom tam mieszkającym niczego nie brakuje. Dolny Świat zaś, zgodnie z zasadą przeciwieństw, jest biedny, mroczny, brzydki, traktowany niczym śmietnik dla Górnego Świata.


W takiej oto scenerii chłopiec imieniem Adam (Jim Sturgess), sierota wychowywany przez ciotkę, mieszkaniec Dołu, poznaje na wzgórzu śliczną Eden (w tej roli Kirsten Dunst), mieszkankę Góry. Ich początkowa przyjaźń z biegiem lat przemienia się w nastoletnie uczucie, a mimo nieprzychylnej im grawitacji, młodzi znajdują sposób, by uczucie pielęgnować, niekoniecznie z odległości paruset metrów. Leśna pogoń za zbiegiem przypadkowo trafi na młodych kochanków, a tym samym zmieni życie Adama i Eden. On straci ciotkę, ona - pamięć. Ich historia rozpocznie się na nowo po dziesięciu latach. Adam, młody chemik i wynalazca, w niezwykły sposób wykorzystuje wiedzę przekazaną mu przez ciotkę, wiedzę, która może w znaczny sposób wpłynąć na życie ludzi na obu planetach. Kiedy odkrywa, że Eden, mimo jego przekonania, żyje, zatrudnia się w Transworld, gigantycznej korporacji łączącej oba światy i robi wszystko, by spotkać kobietę swoich marzeń i przypomnieć jej wszystko, co zapomniała. Przy okazji walczy z systemem, który chce jego umiejętności zamienić na czysty zysk, za nic zaś ma głębsze uczucia. 

Urocza opowieść o sile uczucia, w scenerii tak dziwacznej, że aż interesującej. A mimo to, ma się wrażenie, że w wielu momentach reżyser (bądź scenarzysta) przesadził z pomysłowością, czyniąc wydarzenia nieprawdopodobnymi, nawet jak na film science-fiction. Zwłaszcza zakończenie postawi wnikliwego widza przed pytaniem "ale jak to?" i pozostawi go w stanie braku zrozumienia. Walka z bezdusznym systemem, choć ukazana za pomocą epizodów, pokazuje jak ważna jest solidarność, lojalność czy przyjaźń. O ile Jim Sturgess nie będzie musiał za lat dziesięć twierdzić, że nie przypomina sobie filmu pod tym tytułem, o tyle Kirsten Dunst powinna zapomnieć o nim już teraz, jeśli nie posiada dystansu do swojej osoby. Bohater Sturgessa jest po prostu sympatyczniejszy, młodociany geniusz, który po dziesięciu latach wciąż pielęgnuje swą szczenięcą miłość. Jego uczucia są żywe, reakcje chwytające za serce, choć czasem histeryczne, natomiast Eden... Eden jest piękna, ale wydaje się odległa i mimo rzekomej miłości czy uśmiechu, chłodna. Trudno uwierzyć w tlące się w niej uczucie. Być może, że to celowy zabieg, podkreślanie różnic nawet w charakterach, by przez to ukazać uczucie Adama i Eden tym bardziej niezwykłym. W końcu, jak mówi Adam w ostatnich minutach filmu: Nasza miłość zmieniła bieg historii.


P.S. Następny film to ... 50 ocalonych ;-)

czwartek, 14 lutego 2013

Jeden dzień

Najpierw była książka. Autor - David Nicholls, tytuł - Jeden dzień. I okładka ozdobiona kopertami po listach z różnych zakątków świata oraz kartkami pocztowymi, być może że z tych samych świata zakątków. Powieść wciągnęła, zauroczyła, podbiła serce i została na stałe. Jak pokazują wyniki sprzedaży na całym świecie, nie tylko u mnie. Następnie Nicholls napisał na podstawie własnej powieści scenariusz, który najwidoczniej zauroczył reżyser Lone Scherfig. Pani Scherfig znana jest z tego, że lubi kręcić filmy, które nie są proste, których przekaz staje się czytelny dopiero po obejrzeniu całości, jak choćby powstała w 2009 roku Była sobie dziewczyna, czy wcześniejsze Włoski dla początkujących i Wilbur chce się zabić. Tygiel nazwisk w obsadzie aktorskiej i wśród współtwórców przynajmniej w teorii gwarantuje filmowy wieczór jedyny w swoim rodzaju. Możecie wierzyć, że w tym wypadku praktyka potwierdza teorię w stu procentach.


Ona - Emma Morley. On - Dexter Mayhew. Ona - chce zmieniać świat, zostać pisarką, osiągnąć coś wielkiego. On - chce, by świat, który leży u jego stóp, już zawsze tam leżał. Właśnie skończyli studia i są gotowi rozpocząć dorosłe życie. Poznają się w noc rozdania dyplomów. Ich pierwotne plany zakładały raczej szybki seks i prawdopodobieństwo nieujrzenia się nigdy więcej. Los jednak chciał inaczej. Zapoczątkowana w tych okolicznościach przyjaźń przetrwa kolejne dziesięciolecia, a pamiętna data 15 lipca będzie dla Emmy i Dextera okazją do corocznych spotkań. Nadchodzące lata skonfrontują marzenia i plany obojga z rzeczywistością, a ich przyjaźń przejdzie niejedną próbę.


W rolę Emmy wcieliła się Anne Hathaway, znana z roli Mii Thermopolis w Pamiętniku księżniczki i Królewskich zaręczynach, Andrei Sachs w Diabeł ubiera się u Prady, czy Białej Królowej w Alicji w Krainie Czarów. Dziś jednak kojarzona jest przede wszystkim z rolą Fantine w Les Miserables Nędznicy, za którą została nominowana do Oscara. Spośród kobiet otaczających Dextera na uwagę zasługuje jego filmowa żona, Sylvie (w tej roli Romola Garai, którą, być może, pamiętacie z roli Katie w Dirty Dancing 2 u boku Diega Luny). Jest jeszcze cierpiąca na chorobę nowotworową matka, w którą wcieliła się pełna subtelności Patricia Clarkson. Każda z nich wywarła swój niepowtarzalny wpływ na Dexa, który razem z Emmą stanowi parę głównych bohaterów filmu. 

Wcielający się jego rolę Jim Sturgess, choć mniej utytułowany niż Hathaway, jeśli chodzi o nagrody, na pewno nie jest mniej utalentowany. Wiem, że nie każdy by się z tym zgodził, uważam jednak, że ten film należy do niego. Choć oboje spisują się w Jednym dniu znakomicie, według mnie to najlepszy film Sturgessa, jaki do tej pory widziałam. To przemianą Dextera zajmuje się widz od pierwszej do ostatniej minuty filmowego obrazu.  Boli, gdy widzimy lekkoducha, dla którego liczą się kobiety, alkohol i kariera telewizyjna w dowolnej kolejności, a przestaje liczyć się wieloletnia przyjaciółka. Wkurza, gdy widzimy jak ludzie bliscy mu spychani są gdzieś na margines. Jego zmiana, wsparta małżeństwem i potomstwem, podnosi na duchu. A potem mu kibicujemy, gdy zdaje sobie sprawę, jak wspaniałą osobę miał zawsze blisko siebie. A potem... Potem musicie zobaczyć sami, nie chcę psuć Wam przyjemności oglądania.

Nie do końca trafiła do mnie charakteryzacja Dextera w wieku lat czterdziestu, ale można ją złożyć na karb braku lepszych pomysłów. Zawsze mogło być gorzej. Charakteryzacja postaci na przestrzeni lat zwykle sprawia problem, jeśli nie dotyczy postaci historycznej, której portrety czy zdjęcia stanowią nieocenioną pomoc. Nie ma to jednak wpływu na ogólny odbiór filmu, któremu uroku dodatkowo dodaje muzyka Rachel Portman. Gdybym miała go ocenić w dziesięciostopniowej skali, dałabym 9,5. 



P.S. Następnym filmem będą ... Odwróceni zakochani ;-)

czwartek, 7 lutego 2013

21

Gdyby powiedzieć, że film 21 jest filmem o pełnym uroku, luksusu i adrenaliny życiu w Las Vegas, nie byłoby to kłamstwem. Gdyby powiedzieć, że jest to film o amerykańskich studentów, którym na drodze do spełnienia marzeń nie rzadko stoi biurokracja i brak finansów, też nie byłoby to kłamstwem. Gdyby powiedzieć, że film mówi o zmaganiu się z dorastaniem, miłością, przyjaźnią, odpowiedzialnością i umiejętnością ponoszenia konsekwencji za swoje działania, również nie byłoby to kłamstwem. Nie byłoby, ponieważ scenariusz napisany przez Petera Steinfelda i Allana Loeba, okazuje się materiałem nadzwyczaj pojemnym. Ten zaś materiał, reżyser Robert Luketic wypełnił aktorami, sceneriami z Bostonu i Las Vegas, i w tej formie zaserwował widzom w 2008 roku.


Oto główny bohater, Ben Campbell (w tej roli Jim Sturgess) już wkrótce ukończy studia na MIT. Chłopak marzy o medycynie na Harvardzie, jednak przeszkodą na drodze do spełnienia tego marzenia są pieniądze. A raczej ich brak. Jego nadzieją jest prestiżowe stypendium Robinsona, jednak przewodniczący komisji rozwiewa jego nadzieje: musiałby co najmniej nie mieć nogi, aby wyróżniać się spośród setek kandydatów. Co robi Ben? Właściwie to, poza myśleniem nad nowym źródłem dochodów, nic specjalnego. Z dwójką sprawdzonych przyjaciół dzieli czas na studia, pracę, przygotowanie pracy konkursowej i marzenia o jakiejś pięknej studentce, która któregoś dnia odda mu swe serce. Nieoczekiwanie na jednym z wykładów, swą wiedzą i inteligencją zwraca uwagę profesora Rosy (Kevin Spacey), który proponuje mu wstąpienie do niezwykłej drużyny. Wraz z czwórką innych studentów, Ben ma grać w black jacka w największych kasynach Las Vegas, a metoda liczenia kart oraz ściśle opracowanych skrótów, znaków i skojarzeń ma przynosić całej grupie niebotyczne wręcz wygrane. Początkowy opór Bena słabnie, głównie z powodu pięknej Jill (Kate Bosworth), która również jest w grupie profesora Rosy. Jest jeszcze drugi powód: konieczność zebrania pieniędzy na czesne na Harvardzie, ale z każdą kolejną minutą widz już wie, że coraz mniejsze ma to znaczenie.

Na co dzień udają, że się nie znają, w weekendy spędzają czas w najlepszych apartamentach, wożeni najdroższymi limuzynami, pijący najdroższe drinki, wieczorami zaś grają w black jacka, wykorzystując talent i inteligencję Bena i drugiego gracza, Fishera (w tej roli Jacob Pitts). O dziwo, reszta nie gra, albo gra na tyle zachowawczo, by nie wzbudzać podejrzeń. Oni zajmują się jedynie obserwacją stołów, dając znaki graczom, gdzie warto podejść. Jak tłumaczy profesor Rosa: Dziewczynom nie ufam, a Choi to jest Choi. Ciekawe, że dziewczęta, mimo iż w drużynie, ukazane są w tym filmie jako słabsze intelektualnie, zdolne jedynie obserwować stół karciany, totalnie zaś gubiące się w poważnej matematyce black jacka.

Bohater Sturgessa przejdzie tu drogę do luksusowego piekła i z powrotem, wystawiając po drodze na szwank przyjaźń, związek i studia. Opamiętanie przyjdzie zapewne wraz z pierwszym ciosem gruchoczącym żebra. Film nie porywa, ale nie jest też totalnym dnem. Ben to klasyka niewinności, chodzący zbiór zasad moralnych, który w zetknięciu z prawdziwym życiem zmieni się w czarny charakter, zdolny nawet ułożyć całkiem ciekawą, choć przewidywalną intrygę. Ostatecznie jednak, jak przystało na amerykański film, dobro zwycięży, zło zostanie pokonane, nawet jeśli tytułowe 'oczko' nie zostanie trafione.


P.S. W następnym filmie odkrywać będziemy, jak różnić się może na przestrzeni lat ... Jeden dzień ;-)
 

poniedziałek, 4 lutego 2013

Kochanice króla

The Other Boleyn Girl, bo tak brzmi oryginalny tytuł tego powstałego w 2008 roku filmu, to historia dwóch sióstr, z których jedna miała niebagatelny wpływ na historię Anglii. Chodzi oczywiście o Marię i Annę Boleyn. Zarówno pierwsza, jak i druga miała romans z jednym z najsłynniejszych spośród angielskich królów, czyli Henrykiem VIII. To, że przede wszystkim zasłynął posiadaniem sześciu żon (z czego dwie kazał ściąć), pozostaje inną historią. Z obiema siostrami zapoznajemy się na weselu Marii, tej łagodniejszej, zupełnego przeciwieństwa energicznej i ambitnej Anny. Widać jednak, że siostry darzą się ogromnym przywiązaniem i uczuciem. Obrazu sielanki dopełnia brat Jerzy. Przesympatyczny i całym sercem oddany siostrom, ale całkowicie w ich cieniu. I w tej właśnie roli zobaczyć możemy w tym filmie bohatera miesiąca lutego.


Scenariusz Petera Morgana opiera się w dużej mierze o kilkusetstronicową powieść pod tym samym tytułem czołowej autorki romansów historycznych, Phillippy Gregory. Za kamerą stanął Justin Chadwick, a do swojego filmu zaangażował dwie z czołówki najpiękniejszych kobiet Hollywood. W roli Marii obsadził Scarlett Johansson, natomiast w roli Anny - Natalie Portman. W postać króla Henryka wcielił się Eric Bana. Oprócz nich w filmie zobaczyć możemy m.in. Kristin Scott Thomas, Davida Morrisseya, czy Eddiego Redmayne'a (znanego dziś bardziej z roli Mariusa w musicalowej adaptacji Nędzników).

Choć historia opowiedziana w Kochanicach króla z prawdziwymi wydarzeniami rozmija się bardzo często, to jednak ogląda się ją nie bez przyjemności. Jerzy Boleyn, w którego wciela się Jim Sturgess, to osoba, która w politycznych rozgrywkach toczonych na dworze nie chce brać udziału, ostatecznie zaś staje się najbardziej poszkodowana. Tak przynajmniej widzimy to w filmie. Jak było naprawdę, wystarczy sprawdzić w podręcznikach o historii dynastii Tudorów. Tutaj jednak jest on sympatycznym młodzieńcem, który zmuszony do małżeństwa ze znienawidzoną kobietę, próbuje lawirować między nią a miłością do ukochanych i potrzebujących jego wsparcia sióstr.

I to właśnie miłość do siostry ściągnie na niego nieszczęście. Ledwie tolerowana żona szpieguje na usługach rodzonego wuja Jerzego, i to dzięki niej do króla docierają wieści, które zaprowadzą i Annę, i Jerzego na szafot. Dziwna rzecz, że w przypadku Anny, która na przemian wkurza i wzbudza litość, można jeszcze mieć poczucie słuszności co do wydanego wyroku na przemian z wątpliwościami. W przypadku Jerzego, w tym konkretnym filmie, jedyne uczucia to dojmujący smutek, współczucie i żal. 

Jerzy Boleyn w Kochanicach króla, dzięki radosnemu usposobieniu i prawie nieznikającemu uśmiechowi, jest postacią tak sympatyczną, że dłonie same się zaciskają w pięści na myśl, jaki smutny los przyszło mu dzielić. Trudno nazwać jego rolę w tym filmie główną, raczej epizodyczną. Jestem pewna, że dla kogoś, kto by go nie szukał, przemknąłby niezauważony przez ekran. Dla mnie nie. Z czystą przyjemnością wracam czasem do tego filmu. To w tym właśnie filmie miałam okazję zobaczyć go po raz pierwszy. Do tej pory obejrzałam go przynajmniej z pięć razy.


P.S. W następnym filmie trafimy w 'oczko', czyli ... 21 ;-)

sobota, 2 lutego 2013

Across the Universe

Lubię musicale. Serio. A kiedy jeszcze aktorzy sami wykonują w nich piosenki, zamiast profesjonalnych wokalistów, jestem zachwycona. Nic tak nie sprawdza dystansu do samego siebie, jak właśnie śpiewanie - mniej lub bardziej udane - w musicalu (przykład Pierce'a Brosnana w Mamma Mia!). I dlatego właśnie pierwszym filmem z Jimem Sturgessem, jaki wybrałam, jest właśnie musical. I to musical nie byle jaki, bo musical naszpikowany muzyką The Beatles, jednego z moich ulubionych zespołów lat 60-tych i 70-tych.

Across the Universe już samym tytułem odsyła nas do piosenki Beatlesów o tym samym tytule, a dalej jest ich już tylko więcej. Film w reżyserii Julie Taymor, na podstawie scenariusza Dicka Clementa i Iana La Frenais, pojawił się w kinach na całym świecie jesienią 2007 roku. Od tamtej pory nieprzerwanie dzieli widzów na tych, którzy go uwielbiają i na tych, którzy go nie cierpią. Są jeszcze i ci, którzy go po prostu nie widzieli. Jak wylicza portal wikipedia.pl w musicalu Taymor znajdziemy aż 33 utwory popularnej grupy muzycznej z Liverpoolu.


Główny bohater, Jude (w tej roli Jim Sturgess), opuszcza Liverpool, gdzie zostawia matkę, dziewczynę i pracę w stoczni, i udaje się do Stanów Zjednoczonych, by odnaleźć ojca. Na miejscu okaże się, że ojciec ma już swoją rodzinę, nie jest natomiast zainteresowany włączeniem w nią nowoodnalezionego potomka. Mimo braku wizy, Jude decyduje się zostać w USA nielegalnie. Na kampusie uniwersyteckim poznaje Maxa (Joe Anderson), i wraz z nim wyjeżdża do Nowego Jorku. Wcześniej jednak pozna jego młodszą siostrę, Lucy (rewelacyjna Evan Rachel Wood). Młodych połączy wielkie uczucie, ale dopiero wtedy, gdy po śmierci narzeczonego Lucy przyjedzie do Nowego Jorku. W mieście, które nigdy nie śpi Jude i Max znajdą przyjaciół, wśród których będą chcieli ułożyć sobie życie, gdy za drzwiami i oknami szaleć będzie Flower Power.

Jak przystało na film o latach 60-tych, Across the Universe pokazuje nam sprzeciw społeczny wobec wojny w Wietnamie i przymusowych poborów do wojska. Przez taki właśnie pobór, Max trafi do wojska, Lucy zaś stanie się radykalną bojowniczką przeciwko wojnie. Jude, jako Brytyjczyk, znajduje się trochę poza konfliktami dziejącymi się w jego nowej ojczyźnie. Będzie jednak starał się dotrzymać Lucy kroku i wspierać ją tak jak mężczyzna wspierać ma ukochaną kobietę. Do czasu.

Polecam serdecznie oglądanie tego filmu z napisami, nie zaś z lektorem. Doskonale słyszalny brytyjski akcent Jima zachwyci chyba każdego, kto kiedykolwiek miał do czynienia z językiem angielskim. Zgadzam się natomiast, że filmowi można wiele zarzucić. Kwestie mówione można by spisać na dwóch stronach formatu A4. Sprytnie wplecione utwory wyjaśniają fabułę i odpowiadają na problemy i zmagania głównych bohaterów. To jednak nie wystarcza. Problem wojny z Wietnamem, choć ważny, to jednak potraktowany jest w sposób pozostawiający wiele do życzenia. Także romans Jude'a i Lucy, na rzecz którego okrojono zapewne głębsze refleksje na tematy społeczno-polityczne, można by dopracować. A mimo to, pewnie dzięki Beatlesowskiej muzyce, ogląda się przyjemnie. I chyba duża w tym zasługa sympatycznego Brytyjczyka.


Na plus muszę także zapisać wykonywane przez niego utwory. Choć nie posiadam wykształcenia muzycznego i nie potrafię dobrze ocenić, kiedy ktoś fałszuje, a kiedy nie, to jednak słuchając Jima, "nie zgrzyta mi w uszach". Wręcz przeciwnie. Jego wykonanie All You Need Is Love urzekło moje uszy. I serce. Zresztą, posłuchajcie sami.



P.S. A następnym filmem będzie... Cóż, nie zdradzę ;-)

piątek, 1 lutego 2013

Luty z ...

Wybór tego właśnie aktora na pewno spodoba się mojej siostrze, która jest jego wielką fanką. Czy bardziej fanką talentu, czy bardziej fanką ogromnych brązowych oczu, pełnych skupienia, ale pozwalających, by uśmiech dotarł i do nich, nie mnie oceniać.

Po raz pierwszy zobaczyłam te oczy i to spojrzenie latem 2008 roku. Spojrzały na mnie z ekranu małego, studyjnego kina w Krakowie i, choć wtedy jeszcze o tym nie wiedziałam, przepadłam. Potem długo ich nie widziałam, a przynajmniej w żadnym nowym filmie, ale gdy tylko znów się pojawiły, poczułam, że wróciłam, i ja, i on z dalekiej podróży. W dalszą wędrówkę udałam się już razem z nim, ufając, że profesjonalnie przeprowadzi mnie przez swoją najnowszą filmografię.

Urodził się w maju 1981 roku jako rodowity londyńczyk, co dziś słychać doskonale w prezentowanym przezeń akcencie. W akcie urodzenia podano dwa imiona James i Anthony, ale dziś nie posługuje się żadnym z nich. Początek jego kariery wiąże się ściśle z brytyjskimi filmami telewizyjnymi, zwłaszcza z serialem The Quest i jego kontynuacjami (The Second Quest i The Final Quest).

Tak naprawdę sławę i rozpoznawalność przyniósł mu film Across The Universe, musical spleciony z piosenek Beatlesów, wyśpiewany hymn pochwały i pamięci dla tamtych czasów, dla walki z niesłuszną wojną, dla muzyki ukochanego zespołu z Liverpoolu, nawet dla seksu, dragów i przede wszystkim rock&rollu. Kolejne role tego aktora potwierdziły jego talent, a pokazywanie się na scenie obok takich sław jak Kevin Spacey, Natalie Portman, Scarlett Johansson, Eric Bana czy Kristin Scott Thomas, otworzyły przed nim nowe możliwości. Rolą w filmie Niepokonani udowodnił, że nie boi się grać trudnych, wymagających ról z dużym ładunkiem emocjonalnym i historycznym.

Obecnie spotyka się ze starszą od siebie, Mickey O'Brien. Jest wielkim fanem muzyki, podobnie jak jego poprzednik z miesiąca stycznia. Zanim na dobre poświęcił się karierze aktorskiej, grał i występował przez jakiś czas w zespole "Dilated Spies".

Wiadomo już, o kogo chodzi?

Panie i Panowie, przed Wami...

Jim Sturgess