środa, 31 lipca 2013

Wszyscy ludzie króla

Akurat ten obraz należy do gatunku, który lubię. Polityczny dramat, okraszony dramatami osobistymi głównych bohaterów, tajemnice, które wyłaniają się znienacka i takie, których wprawny widz domyśli się w krótkim czasie. A do tego grono znanych i utalentowanych aktorów. Czyż można chcieć więcej?


Młody dziennikarz, Jack Burden (Jude Law) z uwagą śledzi karierę urzędnika z małego miasteczka, Williego Starka (Sean Penn). Stark, z wiecznie rozwichrzoną czupryną, walczy z korupcją we własnym urzędzie miasta, jednak nikt nie bierze jego głosu na poważnie. Dopiero gdy runie szkoła i zginie troje niewinnych dzieci, ludzie przypomną sobie, co Willie Stark powtarzał: że przetarg był ustawiony. Na fali oburzenia społecznego Stark wyłania się jako kandydat na gubernatora. Z zapałem przystępuje do swej kampanii nie zdając sobie sprawy, że ma być tylko narzędziem, które ma pomóc dojść do zwycięstwa innemu kandydatowi. Kiedy towarzyszący mu w podróży Jack uświadomi mu tę niewygodną prawdę, Stark zmienia koncepcję kampanii i wkrótce potem zostaje gubernatorem. Przekonany, że może dokonać cudów dla biedoty, która na niego głosowała, będzie musiał zmierzyć się z wyższymi sferami, które, delikatnie mówiąc, nie przepadają za nim. Nie minie zbyt dużo czasu, gdy Stark zacznie żegnać się ze swymi ideałami i prowadzić podobną nieczystą grę, co ci, których tak zawzięcie zwalczał. Teraz już oficjalnie współpracujący z nim Jack, stanie przed nie lada dylematem, gdy w rozgrywki Starka zostaną wciągnięci jego przyjaciele i rodzina: ojciec chrzestny Irwin (Anthony Hopkins), ukochana z lat młodzieńczych Anne Stanton (Kate Winslet) oraz jej brat Adam (Mark Ruffalo). Jack będzie więc próbował pogodzić wyższe sfery z gubernatorem, który sam siebie określa 'wieśniakiem'. Jednak nie wszyscy będą mogli z tej próby wyjść cało.


Jude Law w filmie Wszyscy ludzie króla przywodzi nieco na myśl Ryana Goslinga z filmu Idy marcowe. Być może to porównanie na wyrost, jednak jest w nich obu, w ich kreacjach coś takiego, co pozwala mimo wszystko czynić to porównanie. Obaj młodzi, obaj w polityce, obaj idealiści, i obaj zmuszeni zderzyć swe własne, idealistyczne marzenia z twardą i okrutną rzeczywistością. Ostatecznie chyba jednak bohater Law wyszedł ze swej potyczki obronną ręką. Choć stracił wiarę w ludzi i zaufanie doń, to jednak najprawdopodobniej zachował coś, o co tak trudno w świecie polityki: uczciwość.


Alfie

Właściwie to tego filmu mogłoby tu nie być. Bo choć nie został hitem, ani nie zapisał się jakoś wybitnie w filmografii Jude'a, to jednak ma w sobie naprawdę sporo uroku. W dodatku jest to remake filmu z 1966 roku, w którym główną rolę zagrał Michael Caine. Wiecie, widziałam Caine'a w różnych filmach, ale akurat w roli Alfiego nie potrafię go sobie wyobrazić.


Tytułowy Alfie (Jude Law) to naprawdę dobry chłopak. Serio. Miły i sympatyczny. Cóż z tego, że trochę mocno zapatrzony w siebie. W dodatku łamie niewieście serca z prędkością serii z karabinu maszynowego i nie ma z tego powodu żadnych, ale to żadnych, wyrzutów sumienia. Otoczony pięknymi kobietami, może w nich przebierać, a każda z nich marzy o tym, by mieć Alfiego na wyłączność. To jednak niemożliwe. Alfiego na wyłączność może mieć tylko... Alfie, bo udomowić Alfiego nie potrafi nikt. Wśród jego ślicznotek znajdziemy Julie (Marisa Tomei), Lonette (Nia Long), Nikki (Sienna Miller), czy Liz (Susan Sarandon). Wkrótce jednak dobra forma Alfiego się skończy, a przymusowa abstynencja seksualna być może skłoni Alfiego do przemyśleń na temat jego życia. Ale to przecież Alfie. Czy cokolwiek mogłoby go skłonić do zmian?


Gdyby w tym filmie nie grał Jude Law, nawet bym go nie włączyła. Nie żartuję. Mam wrażenie, że gdyby nie on, ten film byłby straszny. A tak Jude jako Alfie nadaje mu urok, jaki tylko młody, przystojny Brytyjczyk może wnieść w obraz filmowy. Trudno nie polubić głównego bohatera, bo nawet gdy łamie te kobiece serca, robi to w tak rozbrajający sposób, że widzowie jedynie mogą się uśmiechnąć. Nie zależę od nikogo, ani nikt nie zależy ode mnie. Moje życie jest tylko moje. Tak mówi Alfie na koniec swej historii. I zadaje pytanie, które jest jego mottem, którym naznaczone są jego poszukiwania: What's it all about, Alfie?


piątek, 26 lipca 2013

Sherlock Holmes

To zdecydowanie mój ulubiony film, zarówno w filmografii Jude'a Law, jak i Roberta Downey Jr. Dodatkowo musiałam przyznać punkty reżyserowi. Do czasu, w którym obejrzałam Sherlocka Holmesa nie podejrzewałam Guya Ritchiego o takie umiejętności.


Sherlock Holmes to postać niełatwa. Wszak to legendarny brytyjski detektyw, stworzony przez sir Arthura Conan Doyle'a i dla wielu Brytyjczyków pozostaje świętością wręcz nienaruszalną. Dlatego sam pomysł, by Amerykanie wzięli się za ekranizację jego przygód, brzmiał niczym bluźnierstwo. Jednak udało się. W rolę Sherlocka wcielił się Robert Downey Jr., a Jude Law zagrał jego wiernego towarzysza, dra Watsona. Sherlock aktualnie cierpi na nudę, wszystkie sprawy, którymi mógłby się zająć, rozwiązał w ciągu kilku minut, a nic nowego na horyzoncie się nie pojawiło. Kilka tygodni wcześniej wsadził za kratki lorda Blackwooda (Mark Strong), demonicznego przywódcę nieznanej wcześniej organizacji i od tego czasu nic ciekawego w jego życiu się nie dzieje. Może poza tym, że drogi Watson postanowił się ożenić i wyprowadzić z wspólnego domu, co wyjątkowo wpędza Sherlocka w depresję. Aż do dnia, w którym skazany na karę śmierci Blackwood zostaje zgładzony, by kilka dni później ... zmartwychpowstać. To idealna zagadka dla Sherlocka. Wciąga on Watsona w ostatnią wspólną sprawą i rozpoczynają po Londynie pościg za ... duchem? Czy żywym? Tego muszą się dowiedzieć. Na ich drodze, a właściwie na drodze Sherlocka, stanie Irene Adler (Rachel McAdams), kobieta, z którą łączył go kiedyś burzliwy związek, której być może wolałby nie spotkać, a która jest jego nemezis. Zawsze, gdy się pojawia, Sherlock pakuje się w kłopoty. Teraz będzie musiał zmierzyć się z piękną Irene i jednocześnie zapobiec spiskowi mającemu na celu zniszczenie kraju.


Jude Law już nieodmiennie będzie kojarzył mi się w surducie, z melonikiem, z wąsem i z nieodłączną laską w dłoni. W dodatku laską, która tylko wygląda niepozornie, a tak naprawdę jest śmiercionośnym narzędziem. Razem z Downey Jrem stworzyli niezapomniany duet, który można albo kochać, albo nienawidzić. Odnoszę bowiem wrażenie, że wobec tej pary nie można przejść obojętnie. Dlatego pamiętam, z jaką niecieprliwością wyczekiwałam kolejnej części ich przygód Sherlock Holmes: Gra cieni. W dodatku wszystko wskazuje na to, że będzie i trzecia część. Panie Ritchie, to kiedy nasz detektyw ruszy za nowym tropem?


Gattaca - szok przyszłości

Kiedy w 1997 roku Gattaca wchodziła na ekrany kin, mówiono, że jest obrazem wcale nie tak dalekiej przyszłości. Dziś, oglądając ten obraz, ma się wrażenie, że ogląda się obraz teraźniejszości. A jeśli nie teraźniejszości, to na pewno przyszłości, która właściwie łomocze do naszych drzwi.


Główny bohater, Vincent (Ethan Hawke) jest obywatelem gorszej kategorii. Został poczęty w sposób naturalny, a jego rodzice wierzyli, że poczęcie dziecka z miłości wystarczy, by zapewnić mu szczęście w życiu. Ale już w dniu urodzin usłyszeli wyrok na nowonarodzonego syna: nie pożyje dłużej niż 30 lat, a prawdopodobieństwo zachorowania na serce wynosi 99 procent. Dlatego z drugim dzieckiem nie zamierzali już tak ryzykować. Anton począł się w probówce, a rodzice mieli możliwość usunięcia defektów i zagrożeń. Bracia dorastali razem, doskonały obok niedoskonałego, ten lepszy przewyższał brata we wszystkim, jednak ten gorszy nie zamierzał rezygnować z marzeń. W dniu, w którym jakimś cudem Vincent uratował silniejszego i zdrowszego Antona, ten pierwszy postanowił opuścić dom i zacząć spełniać swoje marzenie: marzenie o locie w kosmos. Aby je ziścić, musiałby dostać się do Gattaki, jednostki zajmującej się kosmicznymi misjami. Aby się tam dostać, musiałby być genetycznie doskonały. I wtedy na swej drodze spotyka Jerome'a Morrowa (Jude Law), znanego również jako Eugene. Ten do niedawna mistrz pływacki, teraz jeździ na wózku inwalidzkim. Genetycznie jest doskonały. Dla Vincenta jest idealny. Eugene zgadza się odstąpić swą tożsamość Vincentowi. Ale na tożsamości się nie skończy. Bo Gattaca ma niesamowite systemy zabezpieczeń. Eugene codziennie oddaje więc krew, mocz, włosy, wszystkie nośniki swego doskonałego DNA, tak by Vincent mógł każdego dnia oszukiwać swych pracodawców i w ostateczności polecieć w kosmos. Między panami nawiązuje się nić przyjaźni. Zbliża się dzień, w którym rozpocznie się misja Vincenta. Wcześniej jednak zabity zostanie dyrektor misji, a w Gattace pojawi się policja, która wpadnie na trop Vincenta. Podejrzenia zacznie też mieć koleżanka z pracy, Irene (Uma Thurman). I tylko Eugene jest przekonany, że wszystko się uda.


Choć rola Jude'a Law jest tu zaledwie drugoplanowa, nie wolno jej jednak całkowicie zdyskredytować. Dramat Vincenta, jako gorszego obywatela, wręcz dorównuje dramatowi Eugene'a, którego doskonałe geny nie były w stanie uchronić go przed depresją, ani zapewnić mu ochrony przed nietrwałością ludzkiego ciała. Vincent podejmuje ryzyko każdego dnia, wchodząc do Gattaki z fiolkami krwi, moczu, czy włosów, jednak Eugene codziennie oddaje kawałek siebie, tak by przyjaciel mógł zrealizować swe wielkie marzenie. I to on jest tym, który wierzy do końca, zwłaszcza w obliczu prowadzonego w Gattace śledztwa i możliwości wykrycia oszustwa. Być może to zasługa doskonałych genów, a może silna wiara, że w tym szalonym świecie komuś musi się udać pokonać system. System, który miał być doskonały.


Wzgórze nadziei

Za rolę w tym filmie Jude Law doczekał się nominacji do Oscara, samego Oscara jednak nie doczekał i w roku 2003 musiał uznać wyższość Seana Penna w filmie Rzeka tajemnic. Wzgórze nadziei powstało na podstawie powieści Charlesa Fraziera pt. Zimna góra, i oprócz tego, że było świetnym filmem, doczekało się też kilku szyderstw pod adresem tych, którzy tłumaczyli tytuł filmu na język polski. Co ciekawe, podobnie jak w przypadku pierwszej nominacji do Oscara dla Jude'a Law, za film Utalentowany pan Ripley, także i tu reżyserem był Anthony Minghella.


Trwa wojna secesyjna. Walczący po stronie Konfederatów Inman (Jude Law) zostaje ranny i po okresie rekonwalescencji w szpitalu, postanawia nie wracać na front. Przez ogarnięte wojną Południe, kryjąc się przed łowcami dezerterów, wraca do domu, gdzie zostawił ukochaną kobietę, Adę. Ada (Nicole Kidman) prowadzi farmę po śmierci ojca, który był pastorem w wiosce. Jako samotnej kobiecie na pewno nie jest jej łatwo, nie dość, że o prowadzeniu gospodarstwa wie tyle, co nic, to jeszcze musi odpierać niechciane zaloty. Wraz z nią na farmie mieszka od niedawna Ruby (Renee Zellweger), kobieta, która żadnej pracy się nie boi i z którą lepiej nie zadzierać, jeśli nie posiada się argumentów, czy to merytorycznych, czy to siłowych. Kobiety podejmują się niebezpiecznej opieki nad dezerterami, mając świadomość, jak bardzo igrają z losem. Ich codzienne życie przeplatane jest więc z drogą, jaką podąża Inman, aby dotrzeć do Ady. W czasie swej podróży przez ogarnięty pożogą kraj spotka on ludzi niezwykłych, ale też niebezpiecznych. Spotka też zdesperowanych, którzy zrobią wszystko, by ocalić siebie kosztem innych. Jednak Inman jest zdeterminowany, ukochana kobieta go potrzebuje, on musi więc dotrzeć do niej za wszelką cenę.


Zdania na temat tego filmu są podzielone. Jednym się podoba, innym nie. Jedni czytali książkę, drudzy nie, argumenty obu stron są więc rozbieżne. Gra aktorska, choć nie u wszystkich doskonała, to jednak zasługuje na plusa. Zellweger wszak otrzymała Oscara za swą kreację, a oprócz wymienionej trójki, w filmie można zobaczyć jeszcze Philipa Seymoura Hoffmana, Natalie Portman, Eileen Atkins czy Brendana Gleesona. Przede wszystkim Wzgórze nadziei to opowieść o kraju owładniętym wojną, i o ludziach w tym kraju, zwyczajnych ludziach, którzy próbowali sobie jakoś z tą wojną poradzić. Ale jest to też opowieść o drodze, i to drodze prowadzącej prosto do domu. Bo tylko w domu można znaleźć spokój pośród chaosu.


czwartek, 25 lipca 2013

Panaceum

Reżyser Steven Soderbergh zebrał kilkoro całkiem dobrych aktorów, by wraz z nimi rozpocząć poszukiwania panaceum, legendarnego środka leczniczego, który miał wyleczyć wszystkie choroby, a który był namiętnie poszukiwany przez setki lat. Uważny widz może zauważyć, że każdy z bohaterów cierpi na jakąś chorobę, choć nie jest ona werbalizowana, można ją jednak rozpoznać w czasie obserwacji. Pytanie, czy panaceum rzeczywiście istnieje. I czy pomoże w tych czterech przypadkach.


Przypadek pierwszy. Martin Taylor (Channing Tatum) był złotym dzieckiem fnansjery, dopóki nie trafił do więzienia za oszustwa giełdowe. To było cztery lata temu. Wkrótce opuści więzienie i wróci do ukochanej żony, z którą ma nadzieję rozpocząć życie od nowa.
Przypadek drugi. Emily Taylor (Rooney Mara) nie wierzyła w swoje szczęście, gdy wychodziła za mąż za Martina. Ale była jego żoną zaledwie rok, zanim trafił do więzienia, a teraz prawie obcy jej mężczyzna zamieszka z nią pod jednym dachem.


Przypadek trzeci. Dr Victoria Siebert (Catherine Zeta-Jones) zajmowała się Emily, gdy ta przeszła załamanie po zatrzymaniu Martina. Poronienie pogłębiło jej depresję, a dr Siebert starała się jak mogła, by pomóc młodej kobiecie wyjść z ciemności, w jakie wpadła. Możliwe, że postarała się za bardzo.
Przypadek czwarty i chyba najważniejszy. Dr Jonathan Banks (Jude Law) spotkał Emily na wieczornym dyżurze, gdy przywieziono ją z wypadku samochodowego znamionującego próbę samobójczą. Zaoferował jej swą pomoc psychiatryczną, zaprosił na terapię, zaaplikował odpowiednie środki antydepresyjne. W trosce o dobro kobiety rozpoczął konsultacje z dr Siebert. Wydawało się, że Emily zmierza w dobrą stronę. Aż do dnia, w którym rozchwiana ilością zażywanych tabletek zabija męża. Podobno w czasie lunatykowania. Częściowa wina spada na dra Banksa, który nie zamierza dać się tak łatwo pogrążyć. Ma zamiar odkryć prawdę. Tylko dla kogo ta prawda ostatecznie okaże się lekarstwem?


Postać dra Banksa jest postacią centralną całej historii. To on staje naprzeciw intrygi, w którą został wciągnięty tylko i wyłącznie dlatego, że tamtego dnia pełnił dyżur w szpitalu. Banks jest jednak nieugięty, jeśli się pomylił, chce wiedzieć gdzie i nie pozwoli, by jego kariera naukowa została złożona w ofierze przez nie wiadomo kogo i nie wiadomo w jakim celu. Partnerująca mu w tej potyczce Rooney Mara, znana z filmu Dziewczyna z tatuażem, tworzy postać kobiety zagubionej, a mimo to przebiegłej. Ostatecznie jednak zgubi się we własnych intrygach i okaże się niezwykle podatna na manipulacje. A kiedy każdy każdym próbuje manipulować, wygrany może być tylko jeden.


poniedziałek, 15 lipca 2013

Jagodowa miłość

Jagodowa miłość  jest filmem, który należy przede wszystkim słuchać, a dopiero potem oglądać. I szczególnie odradzam oglądanie go późnymi wieczorami bądź nocami. Randka z Morfeuszem gwarantowana. Nie dlatego, że jest nudny, nie, jest... spokojny i melancholijny, jest piękny, ale w połączeniu z ciemnościami za oknem, owa melancholia może wywoływać sen. To wręcz najspokojniejszy film, jaki w życiu widziałam. Tym, którym to nie wystarcza, zdecydowanie odradzam seans.


Główna bohaterka, Elizabeth (Norah Jones) szuka. Może nie do końca wie, czego szuka, ale wytrwale tego szuka. Może miłości, choć właśnie została porzucona. Póki co, czyni to w Nowym Jorku, mieście, które nigdy nie śpi. Tu spotyka Jeremy'ego (Jude Law), barmana w pubie, który serwuje kawę i ciasta tym, którzy tak jak on nie śpią po nocach. Zaprzyjaźnia się z Elizabeth, z którą długie godziny toczy rozmowy, aż do dnia, w którym w poszukiwaniu sensu Elizabeth wyjeżdża z Nowego Jorku. Od tej pory Jeremy będzie musiał się zadowolić widokówkami z całego kraju, w których Elizabeth opisuje swą podróż. W czasie tego wojażu dziewczyna pozna wielu ludzi, którzy pomogą odkryć jej tajemnicę miłości, o tym jak bardzo jest skomplikowana i niełatwa, ale też piękna i wzruszająca. Na swej drodze zetknie się z Arniem (David Strathairn), Leslie (Natalie Portman) czy Sue Lynn (Rachel Weisz). Każde z nich odciśnie na Elizabeth swoje piętno. Po roku wróci ona do miasta, z którego wyruszyła, ale wówczas będzie już zupełnie inną osobą. Wtedy znów stanie na progu kawiarni Jeremy'ego i na powitanie dostanie jagodowe ciasto.


To, co jest idealne w tym obrazie, to muzyka. Delikatna muzyka Norah Jones wypełnia film od początku do końca, z filmu przechodzi w ludzką duszę, tak by życie każdego bohatera stało się dla oglądającego bliższe i bardziej zrozumiałe. Dodatkowym atutem mogą być zdjęcia z podróży Elizabeth po kraju. Dla tych zaś, którzy znają reżysera Kar Wai Wonga, twórcę takich obrazów jak Spragnieni miłości, czy Kiedy łzy przeminą, Jagodowa miłość jest pozycją obowiązkową. To jego pierwszy anglojęzyczny film. I można znaleźć w nim wiele podobieństw do filmów poprzednich.


Holiday

To chyba jedna z przyjemniejszych i zabawniejszych komedii romantycznych, jaką miałam okazję oglądać. Świąteczna tematyka dodaje jej uroku, choć nie przytłacza swą obecnością. I gra tam utalentowane towarzystwo, które zapewne dobrze się ze sobą bawiło w trakcie powstawania tego obrazu. Dzięki temu wyszedł im film więcej niż dobry.


W Wielkiej Brytanii mieszka Iris (Kate Winslet), która jest beznadziejnie zakochana w swoim koledze z pracy. Dodatkowo ten tuż przed świętami ogłasza swoje zaręczyny, co sprawia, że dziewczyna najchętniej spędziłaby święta gdzieś na końcu świata, najlepiej pod śniegiem i żeby wszyscy pozwolili jej w spokoju lizać rany. Po drugiej stronie oceanu w podobnej sytuacji znalazła się Amanda (Cameron Diaz), która właśnie odkryła, że jest notorycznie zdradzana przez narzeczonego. Ona również cierpi, ale jej problem jest większy: nie potrafi płakać, przez co zarzuca się jej, że nie ma uczuć. Ona też chciałaby zniknąć na jakiś czas. W poszukiwaniu świątecznych ofert wakacyjnych trafia na stronę oferującą ... wymianę domów. I tak poznaje Iris. Obie ze złamanym sercem, przypadają sobie do gustu i postanawiają się na okres Bożego Narodzenia zamienić domostwami i tym samym dać sobie czas na zapomnienie o nieszczęśliwych miłościach. Iris leci do słonecznego Los Angeles, gdzie zamieszkuje w rezydencji Amandy. Amanda zaś przenosi się do uroczego i zupełnie nie przypominającego wygodnej willi domku Iris. Początkowe opory zostają przełamane. Wkrótce Iris pozna Arthura Abbotta (Eli Wallach), sąsiada Amandy, który jest jednym z najbardziej utytułowanych scenarzystów w Hollywood. Iris zaprzyjaźnia się ze starszym panem i dzięki niemu nadrabia zaległości filmowe. Towarzystwa zacznie też dotrzymywać jej Miles (Jack Black), kompozytor, z którym Amanda współpracuje przy produkcji zwiastunów filmowych. To przy nim serce Iris znów zabije mocniej. Tymczasem Amanda, zdeterminowana trzymać się od mężczyzn z daleka, nie przewiduje, że pewien mężczyzna dosłownie wtargnie w środku nocy nie tylko do domu, nie tylko w jej plany urlopowe, ale też do jej serca. To Graham (Jude Law), brat Iris. To dzięki niemu Amanda uwierzy w szczęśliwe zakończenia w prawdziwym życiu.


To jeden z tych filmów, które ogląda się chętnie nie tylko raz, czy dwa, ale też trzeci czy czwarty. Razem z siostrą widziałyśmy go już tyle razy, że straciłyśmy rachubę. Obie aktorki zagrały tam bardzo dobrze, a ich bohaterki to sympatyczne i lekko pokręcone kobiety, które szukają prawdziwej miłości. To jednak panowie spisali się w tym filmie na medal. Jack Black schował się trochę, co nie dziwi, skoro grał u boku tak znakomitej aktorki, jaką jest Kate Winslet. Jednak dwaj pozostali to zupełnie inna sprawa. Jude Law jako wrażliwy introwertyk, wierzący w wielką miłość, szczęśliwe zakończenia i nie bojący się płakać, spisał się znakomicie. Jego rolę mógł przysłonić jedynie Eli Wallach, wcielający się w emerytowanego scenarzystę. I chyba trochę mu się udało. Historia jego wielkiego uczucia do zmarłej żony i próba pogodzenia się z mijającym czasem wzrusza i sprawia, że staje się on centralną postacią całego filmu. A może to właśnie on jest spoiwem tych historii?


wtorek, 9 lipca 2013

Pojedynek

Miałam apetyt na ten film, ponieważ pobieżne zapoznanie się z treścią wskazywało, że będzie to ciekawy kryminał w stylu omawianej już tutaj Rozgrywki z Edwardem Nortonem i Robertem de Niro w rolach głównych. Szczególnie, że reżyser Kenneth Branagh naprzeciw Jude'a Law postawił Michaela Caine'a, a oprócz tej dwójki całość obsady zamykają jeszcze dwie osoby. O dziwo, film ten nigdy nie doczekał się premiery w Polsce.


Andrew Wyke (Michael Caine) to sławny pisarz powieści kryminalnych, którego żona porzuciła dla młodszego mężczyzny. Pewnego dnia odwiedza go Milo Tindle (Jude Law), który to jest kochankiem żony Wyke'a i w jej imieniu przyjechał przekonać pisarza, by ten zgodził się na rozwód. Pisarz proponuje Milo układ: jeśli ten włamie się do jego domu i ukradnie warte milion funtów klejnoty, ten zgodzi się na rozwód. Obu panom na pewno się to opłaci, jeden będzie miał klejnoty, a drugi odszkodowanie po ich stracie. Sceptyczny Milo zgadza się, tym samym pozwalając Andrew wciągnąć się w pojedynek umysłów. Tylko kto tu kogo tak naprawdę wciąga w swoją grę? I kto wygra ten pojedynek?


Kiedy po 30 minutach oglądania, bohater Jude'a Law pada martwy na podłogę, pomyślałam, że mam ostatnio pecha w wyborze filmów. Wszak w poprzednim obrazie jego postać również długo nie zagościła na ekranie kinowym. Na jego miejsce w domu Wyke'a pojawia się inspektor poszukujący zaginionego Milo i w tym momencie zaczyna robić się ciekawie. I dziwnie. Bo między panami toczyć będą się pojedynki na słowa, na gesty, na obietnice, przez manipulację aż do próby uwiedzenia. W dodatku przez cały czas trwania filmu nie opuszczą oni domu pisarza, który jedynie z zewnątrz wygląda normalnie, w środku zaś przypomina twierdzę naszpikowaną elektroniką. Koniec będzie zaskakujący i pozostawi widza w osłupieniu. Ten film to typowy dramat psychologiczny, żaden kryminał i żaden film akcji. Odradzam go zdecydowanie tym, którzy potrzebują, żeby na ekranie się coś działo, żeby ktoś strzelał, biegał i ścigał. To film dla konesera, który doceni subtelne reakcje zachodzące między głównymi bohaterami. Dla konesera, który podejmie próbę bycia sekundantem w tym pojedynku.


sobota, 6 lipca 2013

Utalentowany pan Ripley

Na pierwszy ogień w tym miesiącu poszedł film, za który Jude Law otrzymał nominację do Oscara w kategorii najlepszy aktor drugoplanowy i pięć innych nominacji. Dzieło dość długie, bo dwugodzinne, w reżyserii Anthony'ego Minghelli, z główną rolą Matta Damona. Tym więc, którzy za oglądaniem tego złotego chłopca z Hollywood nie przepadają, zdecydowanie ów obraz odradzam.


Tom Ripley (Matt Damon) na co dzień jest stroicielem fortepianów. Czasem jednak zastępuje kolegów na różnych chałturach, wykorzystując do tego swoją umiejętność gry na fortepianie. Właśnie podczas jednej z takich fuch spotyka Herberta Greenleafa (James Rebhorn), który jest przekonany, że Tom studiował wraz z jego synem w Princeton. Oczywiście, starszy pan myli się, ale Tom nie zamierza wyprowadzać go z błędu, widzi bowiem w tym okazję dla siebie. Herbert prosi Toma, by ten na jego koszt pojechał do Włoch i namówił jego syna, Dickiego (Jude Law) do powrotu do Stanów i objęcia posady w rodzinnej firmie. Już w Rzymie Tom poznaje Meredith Logue (Cate Blanchett), której przedstawia się podając się za Dickiego. Ich ścieżki jeszcze się skrzyżują, najpierw jednak Tom musi wykonać swoje zadanie. Dociera do miejscowości, gdzie mieszka Dickie z narzeczoną Marge (Gwyneth Paltrow) i wyjawia im, w jakim celu przyjechał. Dickie jednak nie planuje powrotu, wspólnie z Tomem chcą jednak wyciągnąć ze starszego pana Greenleafa jak najwięcej pieniędzy. Przy okazji Tom zdradzi Dickiemu swój największy talent: udawanie innych ludzi. Przyjaźń między panami rozwijać się będzie powoli i naznaczona będzie wybuchami agresji i zmianami nastroju u Dickiego. Ale Tom nie ma zamiaru zniechęcać się tymi napadami. Widząc, jak mogłoby wyglądać jego życie, trzyma się go konsekwentnie. Aż do dnia, w którym, wyglądająca na niewinną, kłótnia zapoczątkuje nowy rozdział w jego życiu. Rozdział, do którego zawsze dążył. I to nowe życie stanie się siecią misternie utkaną z samych kłamstw. Jedynym, który będzie cokolwiek podejrzewał, okaże się przyjaciel Dicka, Freddie (Philip Seymour Hoffman).


Muszę przyznać, że zanim dobrze przyjrzałam się Judowi Law, żeby ocenić za co otrzymał tyle nominacji, ten zniknął z ekranu. I to na dobre. Należą się więc słowa uznania dla Akademii, która w tak krótkiej grze aktora dojrzała walory godne uhonorowania. Postać Dickiego w wykonaniu Law jest wyrazista i ma charakter, co prawda, charakter nieznośny i kapryśny, aż by się chciało go zdzielić (o ironio!) wiosłem przez głowę, ale nie można zaprzeczyć, że to postać o wiele ciekawsza niż tytułowy pan Ripley. Szkoda, że wyjaśnienie związanych z nią wątków możemy usłyszeć jedynie z relacji osób postronnych. Po tym, jak zniknął, już do końca filmu szukałam sceny, w której mógłby się pojawić robiąc wszystkim ponury żart. Doskonale pasowałoby to do złożonej postaci Dickiego. Poza tym, Hollywood już nie takie zmartwychwstania widziało.


poniedziałek, 1 lipca 2013

Lipiec z ...

O dziwo, z wyborem mężczyzny na lipiec nie było żadnych problemów. O tym, że będzie bohaterem tego właśnie miesiąca, wiedziałam już w marcu. Jeśli nie wcześniej. Po części zdecydował o tym fakt, że moja siostra ma wreszcie wakacje, a nie darowałaby mi, gdybym filmy z jego udziałem oglądała sama.

Urodził się w Lewisham, jednej z gmin londyńskich, pod koniec 1972 roku - dokładnie 29 grudnia. Karierę aktorską rozpoczął w wieku lat dwunastu wstępując do National Youth Music Theatre. Pięć lat później, podobnie jak wielu przed nim i wielu po nim, rzucił szkołę i zaczął występować w operze mydlanej Families. Od 1992 roku poświęcił się jedynie grze na deskach teatru, czego efektem stała się nominacja do nagrody teatralnej imienia Laurence'a Oliviera za rolę w sztuce Les Parents Terribles.

Choć podaje się, że jego debiutem filmowym była rola w filmie Shopping w 1994 roku, to jednak już pięć lat wcześniej, mając zaledwie siedemnaście lat zagrał on epizodyczną rolę w The Tailor of Gloucester. Aż do 1999 roku grywał różne role, m.in. w Gattaca - szok przyszłości, w Północ w ogrodzie dobra i zła, czy w eXistenZ, było to jednak preludium przygotowujące i jego, i widzów do tego, co miało wkrótce nastąpić. W 1999 roku reżyser Anthony Minghella zaproponował mu rolę w filmie Utalentowany pan Ripley, za którą otrzymał nagrodę BAFTA oraz nominację do Oscara. Co ciekawe, spośród gwiazd występujących w tym filmie, tylko ten dżentelmen został nagrodzony. Na kolejną nominację nie trzeba było długo czekać, bo już w 2004 roku Akademia uznała jego talent w filmie Wzgórze nadziei, gdzie partnerowała mu Nicole Kidman.

Jednak na stałe w świadomości widzów zapisał się rolą w, jak na razie, dwuczęściowym dziele Guya Ritchiego, opowiadającym o najsłynniejszym detektywie wszechczasów, Sherlocku Holmesie. Duet, jaki stworzył z Robertem Downey Jr., przysłonił wszelkie inne ekranizacje opowiadające o przygodach ekscentrycznego detektywa i jego współpracownika.

Choć o jego filmografii można by pisać długo, to jednak najwięcej emocji wzbudza jego życie prywatne. Dwukrotnie żonaty. Z Sadie Frost, z którą ma trójkę dzieci, rozstał się w 2003 roku. Z poznaną rok później Sienną Miller schodził się i rozchodził kilkakrotnie, do czasu, gdy małżonka przyłapała go na zdradzie z opiekunką, a setki fanek na całym świecie zaczęło marzyć o rzuceniu dotychczasowego zajęcia i zatrudnieniu się jako niania jego dzieci. W 2009 roku został ojcem po raz czwarty, a mała Sophie przyszła na świat w Nowym Jorku, jako owoc krótkiej znajomości z Samanthą Burke.

Jako ciekawostkę można również podać i to, że jest zagorzałym fanem Tottenham Hotspur.

Domyślam się, że każdy już wie, kogo mam na myśli.

Panie i Panowie, przed Wami ...

Jude Law