środa, 29 maja 2013

Iluzjonista

To film z serii tych, które można obejrzeć tylko jeden raz. Ewentualnie dwa, ale tylko wyjątkowo. Podobnie jak Szósty zmysł, Nieproszeni goście, czy Prestiż, Iluzjonista zaskoczy nas tylko za pierwszym razem, ponieważ za drugim wszystko już wiemy i albo zaczniemy się nudzić, albo szukać szczegółów, które nie przykuły naszej uwagi w czasie pierwszego seansu.


Kończy się XX wiek. Monarchia austro-węgierska zmierza powoli ku swemu końcowi, o czym zdaje się wiedzieć jedynie następca tronu, Leopold (Rufus Sewell), niezwykle inteligentny i twardo stąpający po ziemi człowiek, którego nie łatwo oszukać. Obrazą dla jego inteligencji jest więc Eisenheim (Edward Norton), iluzjonista, którego występy cieszą się wielką popularnością wśród mieszkańców Wiednia. Leopold wraz z narzeczoną, księżną Sophie von Teschen (Jessica Biel), udaje się na jedno z przedstawień, by rozszyfrować sztuczki magika. Do udziału w jednym z trików nakłania Sophie, a ta wówczas w iluzjoniście Eisenheimie rozpoznaje Edwarda, syna stolarza, przyjaciela z czasów dziecięcych, z którym została brutalnie rozdzielona. Książę, choć mimowolnie pod wrażeniem umiejętności iluzjonisty, zaprasza go do swej rezydencji w Hofburgu, gdzie chce skonfrontować iluzję Eisenheima z największymi umysłami Cesarstwa. W czasie przedstawienia Eisenheim sugeruje, że Leopold nie jest godnym następcą tronu austro-węgierskiego, czym ściąga gniew księcia na siebie, swojego menadżera i teatr. Po piętach deptać będzie mu inspektor Uhl (Paul Giamatti), amator magicznych sztuczek, rozdarty między sympatią do iluzjonisty a lojalnością wobec księcia. Z kolei Sophie, nie chcąc dalej żyć w kłamstwie, decyduje się sprzeciwić Leopoldowi i odmawia przyjęcia jego oświadczyn. Miłość do Eisenheima i ten pojedynczy akt odwagi przypłaci życiem. Inspektor Uhl wbrew pogłoskom o tym, że Sophie zamordował książę, osadzi w więzieniu podejrzanego. I wtedy Eisenheim rozpocznie show, który wstrząśnie całym Wiedniem. I osobą księcia. 


Zdecydowanie moją uwagę w tym filmie przyciągnął Rufus Sewell. Równie jak ja zafascynowanym polecam serial Jedenasta godzina, do dziś nie wiem, czym owa jedenasta godzina miała być, aczkolwiek był interesujący. W Iluzjoniście nie podobały mi się wąsy, ale magnetyczne spojrzenie pasowało doskonale do postaci bezwzględnego księcia, który marzył o zmianach, ale urodził się jakieś dwadzieścia lat za wcześnie. Jako jedyny nie chciał poddać się iluzji Eisenheima i chyba miał w tym sporo racji. Za swoje okrucieństwo zapłacił wysoką cenę, a tym samym ostatecznie doprowadził do zwycięstwa iluzji. Sam iluzjonista wypadł świetnie w parze z inspektorem Uhlem, Norton i Giamatti wzajemnie się dopełniali czyniąc całą historię baśniową, nie zaś byle opowiastką z gatunku bazarowych. Na koniec filmu widz zostanie zachwycony. Ale tylko ten jeden raz. Patrzcie wiec uważnie, w tym filmie nic nie jest tym, czym się wydaje.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz