Było kino akcji, będą i kowboje. W końcu bez tych dwóch typów filmu, amerykańskie kino mogłoby w ogóle nie istnieć ;-)
Poznajcie Tobe (Evan Rachel Wood), uroczą nastolatkę, której imię jest skrótem od imienia October. Ma trzynastoletniego brata, Lonniego (Rory Culkin), bojącego się ciemności. Ma też ojca, Wade'a (David Morse), weterana wojennego, pracującego całymi dniami konserwatywnego mężczyznę, który próbuje wychowywać swe dzieci, choć naprawdę kiepsko mu to wychodzi. Pewnego dnia Tobe wraz z przyjaciółkami wybierze się na plażę, a w czasie postoju na stacji benzynowej pozna Harlana (Edward Norton). Harlan jest od niej dużo starszy, pracuje na owej stacji i jest kowbojem, o czym dobitnie świadczą buty, kapelusz i wyraźny akcent. Próbuje ułożyć sobie życie w tej dolinie, do której trafił, a w osobie poznanej Tobe chciałby widzieć towarzyszkę życia. Między nimi zaiskrzy szybciej niż spala się zapałka. Namiętny i szalony romans zdecydowanie nie spodoba się ojcu Tobe, który wolałby dla swej córki kogoś młodszego, jeśli w ogóle kogoś. Mimo to, Harlan się nie zraża, usiłując przekonać do siebie ojca dziewczyny, wszystkie jego działania przynoszą jednak skutek całkowicie odwrotny. Intensywne uczucia Harlana do Tobe przekładają się na sympatię do jej brata, któremu Harlan chciałby zaszczepić odwagę i siłę, której najwyraźniej nie potrafi dać mu ojciec. I wszystko byłoby świetnie, gdyby nie fakt, że dziewczyna zacznie zdawać sobie sprawę, że zachowanie Harlana nie zawsze mieści się w kategorii normalności, że uczenie trzynastolatka strzelać może i jest zabawne i pouczające, ale raczej niedozwolone. Wreszcie, że sam Harlan wciąż i wciąż próbuje narzucić jej swoją wolę, zwłaszcza gdy namawia ją do ucieczki z domu. Wówczas Tobe zaprotestuje, a wtedy Harlan kowbojskim ruchem wyjmie rewolwer i strzeli. Żeby zatrzeć własną winę, posunie się jeszcze dalej.
Nawet jeśli opis sugerowałby kowbojskie kino akcji, nie dajcie się zwieść. To spokojny, choć dramatyczny film Davida Jacobsona, z nostalgiczną muzyką country w tle. Ale historia sama w sobie jest całkiem znośna, biorąc pod uwagę jej finał. Choć kowbojski akcent Nortona, jeśli w ogóle można o takim mówić, mógłby być lepszy, to jednak podkreślić należy fakt, że doskonale pasuje on do bohatera, który właściwie sam nie wie, kim jest. Jego próba życia w dolinie zakończyła się katastrofą, a mimo że można go uznać za inteligentnego spryciarza, przez otoczenie uznawany był za tępaka i wariata. Którym najwidoczniej był, do końca nie chcąc pogodzić się z prawdą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz