wtorek, 28 maja 2013

Dziedzictwo Bourne'a

Pierwsza część sagi o agencie nazwiskiem Jason Bourne trzymała w napięciu od początku do końca. Podobnie jak książka. Na fali popularności Tożsamości Bourne'a powstały wkrótce potem Krucjata Bourne'a i Ultimatum Bourne'a. Nie trudno więc zgadnąć, że skoro poprzednie części przypadły mi do gustu, skuszę się więc, by obejrzeć i czwartą. Zwłaszcza, że - uwaga! - miało nie być Matta Damona jako Jasona Bourne'a. I miał być Edward Norton. Ale po kolei.


Gdzieś w lasach Alaski mieszkają agenci supertajnego programu Outcom. W ekstremalnych warunkach odbywają szkolenie, sterowani z zewnątrz przez obowiązkowe kontrole i badania, stymulowani pigułkami, których dawki i czas aplikowania jest ściśle określony. Ale agent nr 5 ma problem. W czasie przeprawy przez góry zgubił tabletki. Szuka więc możliwości zdobycia nowej dawki. Aaron Cross (Jeremy Renner), bo tak się nazywa, nie wie, że w Ameryce jego kolega po fachu, Jason Bourne, zagroził ujawnieniem innego tajnego programu Treadstone, a tym samym ściągnął niebezpieczeństwo nie tylko na głowę agentów rozsianych po całym globie, ale także zagraża bezpieczeństwu Stanów Zjednoczonych. CIA wzywa na pomoc specjalnie utworzoną do takich zadań jednostkę, posiadającą szczególne przywileje, a kierowaną przez bezwzględnego i liczącego się jedynie z własnym zdaniem, Erica Byera (Edward Norton). W trybie natychmiastowym podejmuje on decyzję o likwidacji wszystkich agentów eksperymentalnych programów. Ocaleje tylko agent nr 5. Zdeterminowany, by zdobyć potrzebne mu pigułki, wyrusza do USA i odnajduje dr Martę Shearing (Rachel Weisz), z którą często się stykał w czasie badań. Ona również ma problem. Eric Byer prawdopodobnie nakazał eliminację także i naukowców z programów. Ona jedna ocalała w trakcie ataku psychopaty. Byer zrobi więc wszystko, by ją usunąć. Aaron odwiedzi panią doktor akurat w momencie, gdy odwiedzający ją agenci będą próbowali ją zabić pozorując samobójstwo. Uratuje jej życie, w zamian żądając jedynie pigułek, które mają pomóc mu utrzymać wysoką inteligencję. Lekarka i agent muszą połączyć swoje siły. Gdy Byer odkryje, że wciąż żyją, pośle za nimi wszystkich dostępnych agentów swej jednostki. Dr Shearing nie rozumie z obecnej sytuacji nic, ona tylko pracowała w służbie nauki. Aaron rozumie, nie wie jedynie, że ten, kto go ściga z taką zaciekłością, osobiście wciągnął go w program Outcom. Ma za to jeden cel: przeżyć.


Główny bohater, Jeremy Renner, zaskoczył mnie pozytywnie. Być może, że dla wielu lepiej kojarzony będzie dzięki filmowi Hansel i Gretel: łowcy czarownic, ale i tu radził sobie całkiem nieźle. Może dzięki fizjonomii w niczym nie przypominał agentów FBI, zawsze w garniturach i pod krawatami, a bardziej płatnego zabójcę, niczym maszynę wyszkoloną tylko i wyłącznie do pozbawiania innych życia. Dla zainteresowanych jego osobą, można go oglądać w - co prawda, jednosezonowym - serialu Drugi komisariat.

I oczywiście Edward. Norton, który w chwili gdy grał Byera, miał już czterdzieści dwa lata. Nie jest już tym samym niewinnym dzieciakiem, który podbijał serca ławy przysięgłych w Lęku pierwotnym, czy tym który przyjaźnił się z rabinem w Zakazanym owocu. W Dziedzictwie Bourne'a to mężczyzna dojrzały i zdecydowany, bezwzględny i okrutny, który sam tworzy dla siebie zasady i według nich działa. On nie cofnie się przed niczym. Zlikwidować znaczy zlikwidować, a decydując o czyimś życiu lub śmierci, nawet nie drgnie mu powieka. Odpowiednia charakteryzacja czyni zeń szefa jednostki, której - tak uważam osobiście - nie miały wcześniejsze części. I najważniejsze pytanie: zobaczymy jeszcze Erica Byera?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz