Christian Bale miał swojego Batmana, Robert Downey Jr. - Iron Mana, Christopher Reeve - Supermana, a Edward Norton ma ... Hulka.
Pierwszym Hulkiem w 2003 roku był Eric Bana (Kochanice króla, Zaklęci w czasie), a zaledwie pięć lat później reżyser Louis Leterrier zdecydował się, idąc w ślady Anga Lee, odgrzać tego superbohatera, a do roli tytułowego stwora ściągnąć kogoś, kogo nikt chyba sobie w takiej roli nie wyobrażał.
Bruce Banner (Edward Norton) kilka lat temu w czasie eksperymentu wojskowego został napromieniowany taką ilością promieni nieznanego pochodzenia, że od tamtego czasu w chwilach gwałtownego stresu zmienia się w zielonego stwora o niesamowitej sile i niewyobrażalnym, ukrytym gniewie. Wówczas uciekając z laboratorium, jako Hulk, zranił, a być może także i zabił kilka osób, w tym swoją ukochaną, Betty Ross (Liv Tyler). Teraz Bruce próbuje znaleźć lekarstwo na swoją przypadłość i odzyskać życie, które utracił. Od czasu pechowego eksperymentu jest bowiem zmuszony ukrywać się i prowadzić tryb życia, do którego nie może przywyknąć. I nieustannie musi kontrolować swoje emocje. Każdy gwałtowny stres może narazić życie wielu, obcych mu, osób. Namierzony przez bezwzględnego generała Rossa (William Hurt) decyduje się na powrót do Stanów i odszukanie naukowca, który zaoferował mu swą pomoc. Na jego drodze znów stanie ukochana Betty, która notabene, jest córką generała, i ... ktoś jeszcze. Emil Blonsky (Tim Roth) zgłosił się na ochotnika do nowego eksperymentu generała. Bruce będzie musiał zmierzyć się z czymś potwornym, co się nie śniło nikomu nawet w najgorszych koszmarach. I przyjdzie mu wybrać: między życiem i bezpieczeństwem ukochanej kobiety, a własnym pragnieniem normalnego życia.
Przyznaję, jest to taki film, który nawet dobrze się ogląda, oczywiście, jeśli ktoś filmy tego typu lubi (ale Iron Man chyba jednak lepszy i zabawniejszy), jest to jednak również film, którego, gdyby nie było w filmografii Nortona, to naprawdę dużej krzywdy by nie było. Serio. To nie jest obraz typowy dla tego aktora, a jego postać nie stanowi żadnego wyzwania dla widza. Może dla widzów płci żeńskiej, bo oglądanie półnagiego Nortona może przyprawić o szybsze bicie serca. Aktor zapewne dobrze się bawił przy pracy nad tym obrazem i pewnie chciał się sprawdzić w tego typu produkcji, ale dziś już mało kto pamięta, że faktycznie w takim filmie grał. Jakiekolwiek słabe wrażenia zatarł film, który pojawił się w kinach trzy miesiące później: W cieniu chwały. Który gorąco polecam, a którego niestety, nie zdążę już tu zrecenzować. Pozostawiam to Wam ;-)