Tym razem wyjątkowo zaczynam od najnowszego filmu z Ewanem w jednej z głównych ról. Mimo że od tragicznego tsunami minęło już prawie dziewięć lat, pamiętam wciąż to zdziwienie w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia, kiedy po włączeniu telewizora na wszystkich kanałach pokazywano zwały błotnistej wody zalewającej plaże, domy, ulice, ludzi. Można powiedzieć, że choć minęło tyle czasu, są w Tajlandii miejsca, gdzie skutki tsunami nadal są widoczne.
Historia Henry'ego i Marii (w tej roli Naomi Watts), oraz ich trzech synów, Lucasa, Thomasa i Simona, wydarzyła się naprawdę. Przylecieli do Tajlandii z Japonii, by w tropikach spędzić Boże Narodzenie, a Henry'emu dać możliwość wytchnienia od ciężkiej pracy. Skąd mogli wiedzieć, że w jeden poranek wszystko, co wiedzieli o życiu i świecie, ulegnie zmianie? Wielka fala, która wdarła się do przyhotelowego ogrodu rozdzieliła rodzinę. Najmłodsi chłopcy zostali zabrani wraz z innymi zagubionymi dziećmi, Lucas wraz z ranną matką szukali ratunku wśród apokaliptycznych krajobrazów, Henry zaś szukał swojej rodziny, nie chcąc poddać się myśli, że być może nikt nie przeżył i oto został sam na świecie.
W kinach sceny zalewających wszystko fal tsunami robiły niesamowite wrażenie. Podobnie jak widoki tajlandzkich plaż, czy krajobrazów. Choć obejrzałam ten film głównie ze względu na Ewana (trochę przez wzgląd na nominowaną do Oscara Naomi Watts), to jednak w pamięć najbardziej zapadły mi sceny z udziałem odtwórców ról dziecięcych. Zwłaszcza te z Tomem Hollandem, wcielającym się w postać Lucasa, najstarszego z braci, który w czasie fali tsunami przeszedł przyspieszony kurs dorastania.
Reżyser, Juan Antonio Bayona, poświęcił pięćdziesiąt milionów dolarów na nakręcenie niemożliwej historii, która jednak się wydarzyła. Można mu wiele zarzucić, zwłaszcza gdy czyta się różnorakie recenzje, lecz czy można jednocześnie zarzucić mu szerzenie nadziei? Ewan McGregor w roli ojca szukającego swej rodziny, jest nośnikiem tej nadziei od początku do końca. I nawet wtedy, gdy musi młodszych synów pozostawić w obcych rękach, czuje się tę jego nadzieję, tę ufność, że wkrótce znów będą razem. Na pewno nie jest to rola wybitna, wszak to Watts doczekała się nominacji do Oscara za ten film. Ogląda się to jednak ciekawie. Nie oszukujmy się. Lubimy szczęśliwe zakończenia. Chcemy wierzyć, że wszystko zawsze dobrze się kończy. Bo kto nam zabroni?
P.S. W następnym filmie kierunek Paryż, do ... Moulin Rouge ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz