Ten film dzieje się tak szybko, że jeśli oderwiecie oczy od ekranu choć na kilka minut, może się zdarzyć, że gdy znów na niego spojrzycie, poczujecie się jak europejski turysta w Kioto. Chaos, pełno ludzi i jeszcze nie wiadomo, w jakim języku mówią.
Dom Cobb (Leonardo DiCaprio) jest mistrzem w dziedzinie ekstrakcji. Potrafi wejść w czyjś sen i nie tylko w prosty sposób wydobyć pożądane informacje, ale też ukraść je, nawet jeśli będzie to wymagało niesamowitej gimnastyki umysłu. Wraz ze swym partnerem, Arthurem (Joseph Gordon-Levitt), wprowadził szpiegostwo przemysłowe na zupełnie inny poziom. Wydawałoby się, że nie ma dla niego rzeczy niemożliwych. Poza jedną. Nie może wrócić do Stanów, do swych dzieci, gdyż jest tam poszukiwany jako podejrzany o morderstwo własnej żony, Mal (Marion Cotillard). Po ostatniej, choć nieudanej, akcji zwraca się do niego wpływowy biznesmen Saito (Ken Watanabe) z propozycją niecodziennego zlecenia. Cobb miałby zająć się czymś odwrotnym do tego, co robił dotychczas, mianowicie zamiast kraść, ma zaszczepić pomysł w umyśle młodego biznesmena, Roberta Fischera (Cillian Murphy), który właśnie odziedziczył po ojcu ogromne konsorcjum. Metoda ta nazywana jest incepcją i ogólnie uznawana jest za niemożliwą. Jednak Cobb wie, że jest inaczej. A gdy Saito w zamian za wykonanie zadania, proponuje mu możliwość powrotu do USA, Cobb zgadza się i zaczyna zbierać zespół. Najpierw werbuje Ariadne (Ellen Page), jako architekta labiryntów na kolejnych poziomach snu, po których będą się poruszać, następnie Eamesa (Tom Hardy), specjalistę od fałszerstw i charakteryzacji, oraz Yusufa (Dileep Rao), genialnego twórcę narkotycznych mieszanek do narkozy. Cały zespół będzie towarzyszył Fischerowi w podróży do Los Angeles, w czasie której spróbują zejść aż na trzeci poziom snu i zaszczepić mu ideę. Tylko Ariadne wie, że w każdej chwili całą operację może zniszczyć Mal, a raczej jej projekcja, pojawiająca się znienacka w snach dręczonego poczuciem winy Cobba.
Incepcja jest niesamowita. I to zarówno film, jak i sama idea incepcji, która nie została wymyślona tylko na potrzeby obrazu filmowego. W tym filmie akcja dzieje się na trzech, czasem czterech poziomach, i naprawdę momentami można się pogubić. Ale jeśli patrzymy uważnie, zdecydowanie nie będziemy mogli się oderwać. I będziemy chcieli obejrzeć znów. A potem znów. Bo być może wyłapiemy coś nowego. Zdecydowanie plusem tego filmu jest fabuła, i zdjęcia, i muzyka. Wobec przepychu tej trójcy, obsada schodzi na dalszy plan, choć i oni spisali się na miarę swych możliwości. DiCaprio pasuje całym sobą do Doma Cobba. Być może ma wpływ na to fakt, że po raz kolejny jego bohater przeżywa jakiś wewnętrzny dramat. Nie zachwyca, tak jak to on potrafi, ale też nie wypada całkowicie tragicznie. Ellen Page być może miała nadzieję, że tą rolą uwolni się od przekleństwa filmu Juno, muszę jednak stwierdzić, że niestety, nie udało się. Za to grupa jako całość... O tak. Absolutnie tak. Aktorzy, którzy wcielili się w członków zespołu Cobba, wypadli świetni. Nie jako poszczególne jednostki, ale razem, w drużynie, znakomicie się dopełniają i czynią widowisko, bo tak chyba można nazwać ten film, spektakularnym. W dodatku granica między jawą i snem zaciera się do tego stopnia, że już nie wiadomo, kiedy się obudzimy. Ani czy się obudzimy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz