Rok 1993 był rokiem szczególnym dla zaledwie dziewiętnastoletniego Leo. Zagrał wówczas w dwóch filmach, dzięki którym został zauważony przez znanych reżyserów, scenarzystów, czy krytyków filmowych. W obu musiał mierzyć się z rolą, która mogłaby przerosnąć niejednego dojrzałego aktora.
Caroline (Ellen Barkin) szuka swojego miejsca na ziemi. Dla siebie i syna, Toby'ego (Leonardo DiCaprio). Byli już w Waszyngtonie, byli w Seattle. Gdzieś po drodze zostawili ojca i brata, z którymi kontakt urwał im się całkowicie. Próbując osiedlić się w jednym miejscu, trafią na przeszkodę w postaci byłego partnera Caroline. I znów będą musieli uciekać. W końcu trafiają do Seattle, gdzie Caroline poznaje Dwighta (Robert de Niro). Choć nie jest on zamożny, ani przystojny, to jednak kobieta widzi w nim ostoję, kogoś przy boku kogo poczuje stabilizację i bezpieczeństwo. Dwight ma trójkę dzieci z poprzedniego małżeństwa, z którymi mieszka w miejscowości Concrete. Tam właśnie Caroline i Toby przenoszą się, gdy para bierze ślub. Dopiero po ślubie wyjdą na jaw problemy Dwighta z alkoholem, z porywczością, agresywnością i brutalnością. Za punkt honoru bowiem postawił sobie Dwight, by 'wytresować' Toby'ego i wyprowadzić go na ludzi. Chłopak zaś próbuje się buntować, kłamiąc, zadając się z podejrzanym towarzystwem, kradnąc samochód. Wszystko to wścieka Dwighta, a gdy jest wściekły, zdarza mu się sięgnąć po środki ostateczne. Toby marzy o ucieczce. Sam jednak nie wierzy, że może się ona udać, skoro nawet matka, zgnębiona w nieszczęśliwym małżeństwie, postanawia się nie wtrącać.
Pierwszą myślą, jaka nasuwa się po obejrzeniu tego filmu, jest ta, że choć De Niro jest takim wspaniałym aktorem, to zwykle gra szumowiny. Zastanawianie się nad tym ewenementem może zająć człowiekowi dobrych kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt minut. Może na tym też polega jego talent: autentyczne granie czarnych charakterów. Do tego stopnia, że sam widz ma ochotę wziąć kij bejsbolowy i zatłuc go na śmierć (nie, to nie jest spoiler). Mam wrażenie, że doskonale rozpracował swojego bohatera i udało mu się w swej kreacji podkreślić te ważniejsze rysy na jego charakterze. A przede wszystkim fakt, jak bardzo był zakompleksiony. I jak jego kompleksy zniszczyły całą rodzinę.
W duecie z DiCaprio jest rewelacyjny, choć to jednak Leo, jako główny bohater i narrator, ściąga naszą uwagę. W dużej mierze po to, byśmy co jakiś czas zastanawiali się, ile właściwie ma tutaj lat. Leo gra chłopca maksymalnie szesnastoletniego, jeśli przyjąć wiek licealny w USA. I to gra go na przestrzeni kilku lat, czyli na początku filmu jego bohater może mieć dwanaście, trzynaście lat. I to jest dopiero wow! Ponieważ Leo wygląda tu mniej więcej na tyle. Nie sprawdziłam przed obejrzeniem, w jakim był wieku, przez co cały film byłam przekonana, że grając w tym filmie, sam miał nie więcej niż szesnaście, siedemnaście lat. Plus oczywiście dla charakteryzatorów, ale jednak dwadzieścia lat temu ich możliwości były mniejsze, musieli zatem liczyć na naturalną urodę aktorów. A ta w przypadku DiCaprio działać mogła tylko na jego korzyść. W dodatku trzeba przyznać, że bardzo dobrze poradził sobie z niełatwą przecież rolą. I być może rację mieli krytycy pisząc, że skradł film De Niro. Takie rzeczy się zdarzają, pisałam już o tym nie raz, nie dwa. Co prawda, nie jest to jeszcze Leo trzydziestoletni, którego kochać już będę ślepo, bo od 2004 roku każdy kolejny film jest lepszy i staranniej dobrany, ale po tym seansie trudno się dziwić, że świat kina postanowił młodego DiCaprio zaprosić w swe gościnne progi.
W duecie z DiCaprio jest rewelacyjny, choć to jednak Leo, jako główny bohater i narrator, ściąga naszą uwagę. W dużej mierze po to, byśmy co jakiś czas zastanawiali się, ile właściwie ma tutaj lat. Leo gra chłopca maksymalnie szesnastoletniego, jeśli przyjąć wiek licealny w USA. I to gra go na przestrzeni kilku lat, czyli na początku filmu jego bohater może mieć dwanaście, trzynaście lat. I to jest dopiero wow! Ponieważ Leo wygląda tu mniej więcej na tyle. Nie sprawdziłam przed obejrzeniem, w jakim był wieku, przez co cały film byłam przekonana, że grając w tym filmie, sam miał nie więcej niż szesnaście, siedemnaście lat. Plus oczywiście dla charakteryzatorów, ale jednak dwadzieścia lat temu ich możliwości były mniejsze, musieli zatem liczyć na naturalną urodę aktorów. A ta w przypadku DiCaprio działać mogła tylko na jego korzyść. W dodatku trzeba przyznać, że bardzo dobrze poradził sobie z niełatwą przecież rolą. I być może rację mieli krytycy pisząc, że skradł film De Niro. Takie rzeczy się zdarzają, pisałam już o tym nie raz, nie dwa. Co prawda, nie jest to jeszcze Leo trzydziestoletni, którego kochać już będę ślepo, bo od 2004 roku każdy kolejny film jest lepszy i staranniej dobrany, ale po tym seansie trudno się dziwić, że świat kina postanowił młodego DiCaprio zaprosić w swe gościnne progi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz