To drugi, po Co gryzie Gilberta Grape'a, film, który sprawił, że totalnie zmieniłam zdanie na temat Leo. Potem było już tylko lepiej. Z małymi zgrzytami, ale nie psuły one obrazu całości, raczej wpływały na jej lepszy odbiór.
Paul Verlaine (David Thewlis) to uznany poeta, z którym swymi wierszami dzieli się Arthur Rimbaud (Leonardo DiCaprio). Verlaine zaprasza szesnastolatka do Paryża i ugaszcza w swoim domu. Jego wierszami był zachwycony, teraz samym Arthurem jest po prostu oczarowany. Bo Rimbaud ma w sobie idealizm i radykalizm, a także wiele idei, które na chwilę obecną przyzwyczajeni do tradycji poeci nie są w stanie zrozumieć. Tak jak on nie rozumie ich poezji. Znajomość Paula z Arthurem nie cieszy jego młodziutkiej żony, Mathilde (Romane Bohringer). Dziewczyna ma dobrą intuicję, po kawałku traci swego męża na rzecz czarującego i podniecającego młodzieńca. Obu panów połączy gorące, tragiczne, ale i destrukcyjne uczucie. Kogo zniszczy bardziej? Ich podróż przez Europę, okraszona próbą odzyskania męża przez Mathilde, czy wizytami Arthura w domu, zawiedzie ich obu na kraniec wytrzymałości. W końcu i tę granicę będzie trzeba przekroczyć.
Lubię ten film, choć rzeczywiście, jak mówią krytycy, jest przyciężkawy. Faktem jest, że dwaj spośród najbardziej znanych poetów francuskich porozumiewa się w języku angielskim, co bardziej radykalnych fanów może oburzać. Taka jednak jest tendencja: angielski jest, był i będzie językiem międzynarodowym i uniwersalnym - nawet jeśli w XIX-wiecznej Francji mogli o tym nie wiedzieć. Piękna muzyka autorstwa Jana A.P. Kaczmarka dopełnia obrazu, który w swojej głowie wymyśliła pani reżyser Agnieszka Holland, na podstawie pisemnej wersji scenarzysty Christophera Hamptona. Para Thewlis - DiCaprio momentami była irytująca, może nawet Thewlis bardziej, za to sam DiCaprio... Pasuje do swej roli bardzo dobrze. Po raz kolejny gra dużo młodszego od siebie. Po raz kolejny robi to w sposób niesamowity. Kapryśny, marudny, złote dziecko francuskiej poezji, przekonany, że cały świat powinien padać mu do stóp. Cały Rimbaud. W młodym wieku potwierdzono jego geniusz i to go zniszczyło. Poezja, która ciągle się w nim gromadziła, nie mogła znaleźć ujścia. Ten świat to było dla niego za mało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz