sobota, 30 listopada 2013

Wielki Gatsby

Na ten film czekaliśmy wszyscy. My, fani Leonardo DiCaprio, zaraz po tym, jak wyszliśmy z kina po kapitalnym filmie Quentina Tarrantino pt. Django, gdzie DiCaprio wcielił się w rolę właściciela posiadłości ziemskiej, lubującego się w mało humanitarnych zachowaniach wobec pracujących na plantacji niewolników. Imię bohatera, Candy, słodkie jak cukierek było dokładnym przeciwieństwem jego charakteru, prawdziwego charakteru, choć na pewno doskonale pasowało do przystojnego wyglądu.


Jay Gatsby (Leonardo DiCaprio) jest, wydaje się, człowiekiem znikąd. Mało kto wie o nim coś pewnego, choć tak na dobrą sprawę, śmietance towarzyskiej w zupełności to nie przeszkadza, dopóki Gatsby płaci za jedzenie, alkohol i inne przyjemności, których dostarczają przyjęcia w jego domu. Jego nowy znajomy, Nick (Tobey Maguire) poznaje go z małżeństwem Buchananów, Daisy (Carey Mulligan) i Tomem (Joel Edgerton). Nie wie jednak, że Jay i Daisy już się znają, kiedyś, w dawnych czasach, darzyli się głębokim uczuciem i nawet planowali wspólną przyszłość. Z planów nic nie wyszło, różnice klasowe i majątkowe między parą skutecznie udaremniły rozwój uczucia. Teraz Jay jest bardzo bogaty, Daisy zaś jest żoną innego. Uczucie, jakim Jay kiedyś ją darzył, pozostało niezmienne. Czy ukochana kobieta wciąż czuje do niego to samo? I czy w latach dwudziestych XX wieku można było uciec konwenansom i być szczęśliwym mimo to?


Ekranizacja powieści Fitzgeralda, wyreżyserowana przez Baza Luhrmanna, zrobiona została z niesamowitym rozmachem. Te kolory, te światła, te stroje. I ci aktorzy. DiCaprio jak zawsze świetny. Nie mam pojęcia, jak on to robi, że wychodząc z kina po jednym filmie, człowiek już ma wielką ochotę na następny nowy film z nim w roli głównej. Pewne ruchy i mimikę ma opanowane do takiej perfekcji, że można by to już nazwać manierą, ale czy i Depp nie ma podobnej maniery? Przyjrzyjcie mu się dobrze i zobaczcie sami, czy w późniejszych filmach nie widzicie tego tiku kapitana Sparrowa? To znak rozpoznawczy świetnych aktorów, choć niektórzy mogliby ich za to krytykować. Dla mnie to jest jak podpis autora na dziele. Carey Mulligan doskonale wpasowała się w rolę eterycznej blondynki z początków XX wieku, podobnie jak kiedyś udało się to Emmie Stone w Gangster Squad. Z przyjemnością ogląda się tę parę na ekranie, a to, że widzowi wydaje się, że widzi iskry tylko po jednej stronie, jest właśnie ich zasługą. 


Aviator

W Całkowitym zaćmieniu Leo po raz pierwszy zagrał postać historyczną. I na tym nie poprzestał.


Aviator to opowieść o życiu Howarda Hughesa. Miliardera. Playboya. Reżysera. Wynalazcy. Pilota. Konstruktora. Słowem geniusza. Ale nie jest to opowieść usłana jedynie różami. Bowiem życie Hughesa wcale takie nie było. W wieku dziewiętnastu lat odziedziczył rodzinną fortunę, którą zarządzał z mniejszymi i większymi sukcesami przez następnych kilkadziesiąt lat. Niejednokrotnie prawie dotykał dna, ale zawsze udawało mu się od niego odbić, czego efektem było niewiarygodne pomnożenie fortuny. Będąc na szczycie władzy, bogactwa, popularności, bywał kojarzony z pięknościami Hollywoodu tamtych czasów, jak na przykład Ava Gardner (Kate Beckinsale), Jean Harlow (Gwen Stefani), czy Katherine Hepburn (Cate Blanchett). Mało kto jednak wiedział, że za ekscentrycznymi zachowaniami miliardera kryła się paranoja i zaburzenia obsesyjno-kompulsywne. I choć starał się ze wszystkich sił pokonać swe słabości, ostatecznie jednak stał się ich ofiarą. To one bowiem skłoniły go do wycofania się z życia publicznego na dwadzieścia lat. Nigdy już do niego nie powrócił. Domysły na temat jego skrytego życia ucichły w dniu, w którym ogłoszono wieść o jego śmierci.


Przed Aviatorem Martin Scorsese i Leonardo DiCaprio spotkali się zaledwie raz, na planie filmu Gangi Nowego Jorku. Po nim zaś zaczęli dość regularnie spotykać się na planie filmowym, z dwóch stron kamery. Scorsese pokazał tu po raz kolejny, że lubi kino biograficzne. W dodatku bardzo mu ono wychodzi. Z kolei DiCaprio, cóż, DiCaprio pokazał to, co i tak wszyscy ci wierzący jego zdolnościom wiedzieli: potrafi grać ludzi o złożonych osobowościach, w dodatku borykających się z psychicznymi problemami. Partnerujące mu Kate Beckinsale (w roli Avy Gardner) i Cate Blanchett (w roli Katherine Hepburn) dopełniły swym talentem świetny obraz, który otrzymał aż pięć Oscarów (w tym jeden dla Cate Blanchett) i trzy Złote Globy (m.in. dla Leonardo DiCaprio). Oprócz tej trójki możecie na ekranie zobaczyć całą plejadę znanych, lubianych, a przede wszystkim zdolnych aktorów, m.in. Aleca Baldwina, Jude'a Law, czy Alana Aldę. Jedynym elementem zniechęcającym do jednorazowego seansu jest długość filmu: dwie godziny i pięćdziesiąt minut. Da się wytrzymać, wierzcie mi na słowo.


Droga do szczęścia

Spotkania po latach mają to do siebie, że ukazują nam, jak bardzo zmieniliśmy się my i nasi starzy znajomi. W przypadku tego spotkania to my możemy obserwować, jak wielkie i korzystne zmiany zaszły w naszych starych znajomych.


A miało być tak pięknie. Frank (Leonardo DiCaprio) poznał April (Kate Winslet) i uznał, że to ta jedyna. Może okoliczności trochę mu pomogły w podjęciu decyzji. April zachodzi w ciążę, para bierze ślub, potem na świat przychodzi drugie dziecko, kupują dom na przedmieściach, przy ulicy o wdzięcznej nazwie Revolutionary Road, gdzie oprócz spokojnej okolicy i pięknych widoków, mają też wścibskich sąsiadów. Ale mimo to, jest pięknie. Do czasu. 


Do czasu, gdy w April budzą się uśpione niegdyś ambicje bycia aktorką i frustracje spowodowane ciągłym siedzeniem w domu, w ramach roli życia: gospodyni domowej. Do czasu, gdy Frank odkrywa, jak bardzo nudzi go praca biurowa, którą wykonuje i codzienne dojazdy do niej. Wobec narastający napięć i dramatycznych kłótni, małżonkowie decydują się wyjechać do Paryża, tak jak zawsze chcieli, by tam odnaleźć swoje zakopane marzenia, a przede wszystkim, by obudzić tlącą się niegdyś w nich miłość i namiętność. Od tej pory, wszystkie swoje działania podporządkowują temu celowi. I nawet niechęć sąsiadów, czy sceptycyzm ich nowego przyjaciela, Johna (Michael Shannon). Codzienność życia w latach 50-tych XX wieku wciąga ich jednak bezlitośnie, perspektywa wyjazdu zdaje się oddalać, zwłaszcza, gdy April przekażę Frankowi najnowszą wiadomość.


To musiało się wydarzyć. Po jedenastu latach od Titanica, starzy znajomi, Leo i Kate, ponownie stanęli obok siebie w najnowszym filmie Sama Mendesa. Głównie chyba po to, by całkowicie rozwiać dym z wraku Titanica, który do tej pory unosił się nad ich aktorskimi karierami. Bez względu na to, w jakich filmach w międzyczasie się pojawili, byli skazani na niekoniecznie pozytywną łatkę 'gwiazda filmu Titanic'. Ich drugie spotkanie wyszło im na dobre, i to bardzo. Łatka się odkleiła. Teraz Winslet kojarzona jest raczej z filmem Lektor, za który dostała Oscara, a DiCaprio - z Incepcją, J.Edgar, czy Django. W Drodze do szczęścia zagrali fenomenalnie, głównie dlatego, że film ten w głównej mierze bazuje na dramacie i uczuciach. To uczucia głównych bohaterów grają tu rolę, ich myśli, ich zachowania, ich gesty, to, co mówią, a przede wszystkim to, czego nie mówią, zwłaszcza współmałżonkowi. To film z cyklu tych, które, gdy nas 'złapią', puszczają dopiero wtedy, gdy pojawiają się napisy końcowe. I to nie dlatego, że akcja jest w nich tak szybka i gwałtowna. Przeciwnie. To nie akcja, to bohaterowie są tu tak gwałtowni, a jednocześnie flegmatyczni, że musimy się maksymalnie skupić, by za nimi nadążyć.


środa, 27 listopada 2013

Całkowite zaćmienie

To drugi, po Co gryzie Gilberta Grape'a, film, który sprawił, że totalnie zmieniłam zdanie na temat Leo. Potem było już tylko lepiej. Z małymi zgrzytami, ale nie psuły one obrazu całości, raczej wpływały na jej lepszy odbiór.


Paul Verlaine (David Thewlis) to uznany poeta, z którym swymi wierszami dzieli się Arthur Rimbaud (Leonardo DiCaprio). Verlaine zaprasza szesnastolatka do Paryża i ugaszcza w swoim domu. Jego wierszami był zachwycony, teraz samym Arthurem jest po prostu oczarowany. Bo Rimbaud ma w sobie idealizm i radykalizm, a także wiele idei, które na chwilę obecną przyzwyczajeni do tradycji poeci nie są w stanie zrozumieć. Tak jak on nie rozumie ich poezji. Znajomość Paula z Arthurem nie cieszy jego młodziutkiej żony, Mathilde (Romane Bohringer). Dziewczyna ma dobrą intuicję, po kawałku traci swego męża na rzecz czarującego i podniecającego młodzieńca. Obu panów połączy gorące, tragiczne, ale i destrukcyjne uczucie. Kogo zniszczy bardziej? Ich podróż przez Europę, okraszona próbą odzyskania męża przez Mathilde, czy wizytami Arthura w domu, zawiedzie ich obu na kraniec wytrzymałości. W końcu i tę granicę będzie trzeba przekroczyć.


Lubię ten film, choć rzeczywiście, jak mówią krytycy, jest przyciężkawy. Faktem jest, że dwaj spośród najbardziej znanych poetów francuskich porozumiewa się w języku angielskim, co bardziej radykalnych fanów może oburzać. Taka jednak jest tendencja: angielski jest, był i będzie językiem międzynarodowym i uniwersalnym - nawet jeśli w XIX-wiecznej Francji mogli o tym nie wiedzieć. Piękna muzyka autorstwa Jana A.P. Kaczmarka dopełnia obrazu, który w swojej głowie wymyśliła pani reżyser Agnieszka Holland, na podstawie pisemnej wersji scenarzysty Christophera Hamptona. Para Thewlis - DiCaprio momentami była irytująca, może nawet Thewlis bardziej, za to sam DiCaprio... Pasuje do swej roli bardzo dobrze. Po raz kolejny gra dużo młodszego od siebie. Po raz kolejny robi to w sposób niesamowity. Kapryśny, marudny, złote dziecko francuskiej poezji, przekonany, że cały świat powinien padać mu do stóp. Cały Rimbaud. W młodym wieku potwierdzono jego geniusz i to go zniszczyło. Poezja, która ciągle się w nim gromadziła, nie mogła znaleźć ujścia. Ten świat to było dla niego za mało.


niedziela, 24 listopada 2013

Niebiańska plaża

Napatoczyłam się na ten film, będąc jeszcze na fali entuzjazmu po Co gryzie Gilberta Grape'a i Całkowitym zaćmieniu (o tym filmie innym razem). I gdy skończyłam oglądać, mogłam jedynie kręcić przecząco głową z prędkością karabinu maszynowego.


Richard (Leonardo DiCaprio) to młody Amerykanin, który ruszył na wakacje, by przeżyć przygodę. Wylądował w Bangkoku, a pragnienie przygody podpowiada mu wciąż nowe wyzwania. Richard uczy się więc iść na żywioł, nie odmawiać na wszystkie najdziwniejsze propozycje tubylców i wszystko, co tylko mu przyjdzie do głowy. Cywilizacja zostaje z tyłu. Richard staje się gotowy na wszystko, na każde ryzyko. Aż pewnego dnia Richard usłyszy o plaży położonej na wyspie, która jest prawdziwym rajem. Tragicznym zrządzeniem losu w jego ręce trafia mapa tego zakątka, a jego towarzyszami zostają Etienne (Guillaume Canet) i Francoise (Virginie Ledoyen). Ostatni etap podróży przebywszy wpław docierają na rajską wyspę, a tam... Cytując Etienne: prawdziwe morze trawy. Połowa wyspy to jedno wielkie pole marihuany. Wyspiarski skarb zazdrośnie strzeżony, za który niejeden by zabił. Richard i jego towarzysze trafiają do osady, którą założyli inni wędrowcy. Raczej nie są tu mile widziani, jednak pełniąca funkcję przywódcy Sal (Tilda Swinton) pozwala im zostać. Cała trójka wtapia się w życie osady. Jednak nawet na niebiańskiej plaży w środku rajskiej wyspy sielanka nie może trwać wiecznie. Zwłaszcza, że nie zawsze jest gdzie uciec przed współmieszkańcami. A wyprawa do miasta z Sal tylko pogarsza rosnące napięcie. W dodatku osadzie zagrażają kłusownicy, czy jak ich tam nazwać, pilnujący upraw marihuany z drugiego końca rajskiego zakątka.


Nie, nie i jeszcze raz nie. To zdecydowanie nie jest film, dzięki któremu można by zapałać sympatią do Leo. Mam wrażenie, że on po prostu do tego filmu, do tej roli, nie pasuje. Nie wiem, dlaczego. Jest za młody. Ma zbyt niewinną urodę. Ten film jest momentami zbyt luzacki. A przecież Leo nigdy w klasycznej komedii nie występował. I choć Niebiańska plaża również komedią nie jest, to jednak jej fabuła odstaje w jakiś sposób od typowych dla DiCaprio filmów. Dlatego mówię 'nie' temu obrazowi. Rozumiem jednak, że po kilku świetnych kreacjach, także takiemu aktorowi jak on musiał się przydarzyć film o niższych lotach. I notach. Nikt nie jest idealny. Może poza plażą w raju.


Przetrwać w Nowym Jorku

Po tygodniowej przerwie przeznaczonej na intensywne podróżowanie i zacieśnianie więzi międzyludzkich wracam i oczywiście, nie z pustymi rękami ;)


Było ich czterech. Chłopcy z ulic Manhattanu. Jim Carroll (Leonardo DiCaprio), Mickey (Mark Wahlberg), Swifty (Bruno Kirby) i Neutron (Patrick McGaw). Uczniowie katolickiej szkoły dla chłopców. Rozrabiaki z dzielnicy. Gracze drużyny koszykarskiej. Przyjaciele. Chodzili do szkoły, gdzie swym nauczycielom załazili za skórę, grali kapitalne mecze ku radości niekoniecznie uczciwego i moralnego trenera, wałęsali się po ulicach, tu i ówdzie łamiąc prawo. Zawsze tylko dla zabawy. Główny bohater, Jim, jest z nich wszystkich najwrażliwszy. Jest oddanym przyjacielem, odwiedzającym w szpitalu kumpla umierającego na białaczkę, o którym reszta najwidoczniej już zapomniała. W wolnych chwilach pisze wiersze, których pilnie strzeże przed oczami obcych ludzi. Mieszka z matką (Lorraine Bracco), z którą nawet dobrze się rozumie. Do czasu. Gdy umrze jego przyjaciel, w życiu Jima i jego kolegów pojawi się królowa narkotyków, heroina. Najpierw w małych ilościach, później w coraz większych. Aż wreszcie matka nie wytrzyma i wyrzuci chłopca z domu. Ten zaś pójdzie na ulicę, kraść i rabować, byle tylko zdobyć pieniądze na działkę. Podobnie koledzy. Oprócz Neutrona. Ale cele, jakie wyznaczył sobie Neutron, kiedyś tak bliskie Jimowi, teraz nic nie znaczą. Działka jest ważniejsza. I co z tego, że kumple przez swój pęd do hery po kolei wpadają w tarapaty i konflikt z prawem. Jim jest głuchy na wszelki głos rozsądku, a ręce, które wyciągają się ku niemu z pomocą, traktuje jedynie jako możliwość zdobycia pieniędzy na kolejną działkę.


Przetrwać w Nowym Jorku to film oparty na dzienniku Jima Carrolla, który napisał go i wydał w wieku siedemnastu lat. To naprawdę trudna historia, jak łatwo dzieciaki wpadają w szpony nałogu i jak trudno je później stamtąd wydobyć. I że czasem potrzeba przysłowiowego wiadra wody czy obucha w twarz, by coś zrozumieć. Po raz kolejny genialny DiCaprio pokazuje, jak pierwszorzędnym jest aktorem. I jak doskonale sprawdza się w skomplikowanych postaciach. Przywołuje na myśl jednocześnie Chłopięcy świat i Co gryzie Gilberta Grape'a. Zwłaszcza sceny, w których Jim odbywa domowy odwyk, są bardzo realistyczne i autentyczne w wykonaniu tego młodego przecież aktora. DiCaprio zapewne sporo napracował się, by wypaść naturalnie, a także by zrozumieć, co wówczas targa psychicznie i fizycznie ludźmi, z którymi próbuje walczyć własny organizm. Zdecydowanie zatem dziwi brak nagród dla tego filmu. W Polsce nie doczekał się kinowej premiery, przeszedł bez echa, trochę podobnie do ludzi, którzy znikają w czeluściach narkotykowego nałogu.


niedziela, 17 listopada 2013

Szybcy i martwi

Westerny to nie są filmy dla mnie. Mogę je oglądać, ale nie ma raczej możliwości, żeby mnie zachwyciły do tego stopnia, że uznam, iż tydzień bez westernu jest tygodniem straconym. Wiem, że swoje lata świetności ten gatunek filmu ma już za sobą, a co gorsze, te lata już nie wrócą, a próby ich reaktywacji wypadają gorzej niż marnie. Wyjątkiem według mnie mogłoby być Prawdziwe męstwo, remake filmu pod tym samym tytułem, w którym w nowszej wersji wystąpił m.in. Matt Damon. Ale nie o tym filmie miała być dziś mowa.


Do miasteczka o jakże wymownej nazwie Redemption (z ang. odkupienie) przybywa młoda kobieta. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że przybyła tu na turniej rewolwerowców, w którym jak do tej pory nigdy żadna kobieta udziału nie brała. Ellen (Sharon Stone), bo tak ma na imię, nie ma zamiaru utrzymywać kontaktów z mieszkańcami, którzy są najzwyczajniej w świecie ciekawi jej osoby. Nie przywykli bowiem, by kobieta stawała w szranki z najgorszymi szumowinami, które ściągnęły do Redemption w celu zgarnięcia głównej nagrody: stu dwudziestu tysięcy dolarów. Ellen ma jednak ważniejszy cel: chce zabić Heroda (Gene Hackman), który żelazną ręką sprawuje władzę w miasteczku i to on jest głównym organizatorem turnieju. Herod nie wie, że Ellen ma z nim do wyrównania rachunki sprzed lat, gdy na jej oczach on i jego banda zabili jej ojca, miejscowego szeryfa (Gary Sinise). Jednym z uczestników turnieju jest młody Kid (Leonardo DiCaprio), rzekomy syn Heroda, któremu Ellen wyraźnie wpadła w oko. Ten młodziak jest bardzo dumny ze swych umiejętności strzeleckich i zrobi wszystko, by przekonać ojca, że zasługuje na jego miłość i szacunek. Jako ostatni do turnieju zgłasza się, a właściwie zostaje zgłoszony przez Heroda, Cort (Russell Crowe). Cort był kiedyś kompanem Heroda, jednak bezsensowne mordowanie zmusiło go do zmiany myślenia i przewartościowania całego życia. Cort nie chce już zabijać, nie ma jednak wyjścia, jeśli sam chce żyć. Razem z Ellen będą musieli sprzymierzyć siły, by do miasteczka wróciło prawo.


Sam film ma proste przesłanie: zło musi zostać ukarane, a dobro musi zatriumfować. Nie ma tu miejsca na szarości. Człowiek, który wie, że popełniał błędy, zasługuje na drugą szansę, by spłacić swe winy, a mściciel ostatecznie odjeżdża w siną dal. Tak właśnie wygląda ten film. Sharon Stone wygląda tu zupełnie inaczej niż w swym najsłynniejszym filmie pt. Nagi instynkt, w niczym jednak nie traci swej fascynującej kobiecości. Dzięki niej wiadomo już, że kobieta na Dzikim Zachodzie nie musiała być panią nie ciężkich obyczajów, żeby być piękną i seksowną. Mogła też nosić spodnie i rewolwer przy pasie, a panowie nadal tracili dla niej głowę. Bez względu na to, kim byli. 


Świetnie spisał się Gene Hackman. Z całym szacunkiem dla tego aktora, ale ma tak nieprzyjemną twarz, że doskonale pasuje do ról czarnych charakterów (bądź charakterów, co do których mam mieszane uczucia), w których jest obsadzany (Karmazynowy przypływ, Firma, Podejrzany). DiCaprio, tu wciąż młodziutki, mówiąc kolokwialnie, dał radę. Serio. Choć jego rola była mocno okrojona, to jednak trzeba mu przyznać, że spróbował wejść głębiej w Kida i wydobyć to, co działo się w głowie chłopaka walczącego o akceptację ojca. I Russell Crowe... Lepsze czasy kariery dla Australijczyka miały dopiero nadejść, ale nie można powiedzieć, że w tym filmie nie widać już potencjału, który miał się rozwinąć i przynieść mu Oscara. Wystarczyło poczekać.


czwartek, 14 listopada 2013

Incepcja

Ten film dzieje się tak szybko, że jeśli oderwiecie oczy od ekranu choć na kilka minut, może się zdarzyć, że gdy znów na niego spojrzycie, poczujecie się jak europejski turysta w Kioto. Chaos, pełno ludzi i jeszcze nie wiadomo, w jakim języku mówią.


Dom Cobb (Leonardo DiCaprio) jest mistrzem w dziedzinie ekstrakcji. Potrafi wejść w czyjś sen i nie tylko w prosty sposób wydobyć pożądane informacje, ale też ukraść je, nawet jeśli będzie to wymagało niesamowitej gimnastyki umysłu. Wraz ze swym partnerem, Arthurem (Joseph Gordon-Levitt), wprowadził szpiegostwo przemysłowe na zupełnie inny poziom. Wydawałoby się, że nie ma dla niego rzeczy niemożliwych. Poza jedną. Nie może wrócić do Stanów, do swych dzieci, gdyż jest tam poszukiwany jako podejrzany o morderstwo własnej żony, Mal (Marion Cotillard). Po ostatniej, choć nieudanej, akcji zwraca się do niego wpływowy biznesmen Saito (Ken Watanabe) z propozycją niecodziennego zlecenia. Cobb miałby zająć się czymś odwrotnym do tego, co robił dotychczas, mianowicie zamiast kraść, ma zaszczepić pomysł w umyśle młodego biznesmena, Roberta Fischera (Cillian Murphy), który właśnie odziedziczył po ojcu ogromne konsorcjum. Metoda ta nazywana jest incepcją i ogólnie uznawana jest za niemożliwą. Jednak Cobb wie, że jest inaczej. A gdy Saito w zamian za wykonanie zadania, proponuje mu możliwość powrotu do USA, Cobb zgadza się i zaczyna zbierać zespół. Najpierw werbuje Ariadne (Ellen Page), jako architekta labiryntów na kolejnych poziomach snu, po których będą się poruszać, następnie Eamesa (Tom Hardy), specjalistę od fałszerstw i charakteryzacji, oraz Yusufa (Dileep Rao), genialnego twórcę narkotycznych mieszanek do narkozy. Cały zespół będzie towarzyszył Fischerowi w podróży do Los Angeles, w czasie której spróbują zejść aż na trzeci poziom snu i zaszczepić mu ideę. Tylko Ariadne wie, że w każdej chwili całą operację może zniszczyć Mal, a raczej jej projekcja, pojawiająca się znienacka w snach dręczonego poczuciem winy Cobba.


Incepcja jest niesamowita. I to zarówno film, jak i sama idea incepcji, która nie została wymyślona tylko na potrzeby obrazu filmowego. W tym filmie akcja dzieje się na trzech, czasem czterech poziomach, i naprawdę momentami można się pogubić. Ale jeśli patrzymy uważnie, zdecydowanie nie będziemy mogli się oderwać. I będziemy chcieli obejrzeć znów. A potem znów. Bo być może wyłapiemy coś nowego. Zdecydowanie plusem tego filmu jest fabuła, i zdjęcia, i muzyka. Wobec przepychu tej trójcy, obsada schodzi na dalszy plan, choć i oni spisali się na miarę swych możliwości. DiCaprio pasuje całym sobą do Doma Cobba. Być może ma wpływ na to fakt, że po raz kolejny jego bohater przeżywa jakiś wewnętrzny dramat. Nie zachwyca, tak jak to on potrafi, ale też nie wypada całkowicie tragicznie. Ellen Page być może miała nadzieję, że tą rolą uwolni się od przekleństwa filmu Juno, muszę jednak stwierdzić, że niestety, nie udało się. Za to grupa jako całość... O tak. Absolutnie tak. Aktorzy, którzy wcielili się w członków zespołu Cobba, wypadli świetni. Nie jako poszczególne jednostki, ale razem, w drużynie, znakomicie się dopełniają i czynią widowisko, bo tak chyba można nazwać ten film, spektakularnym. W dodatku granica między jawą i snem zaciera się do tego stopnia, że już nie wiadomo, kiedy się obudzimy. Ani czy się obudzimy.


Chłopięcy świat

Rok 1993 był rokiem szczególnym dla zaledwie dziewiętnastoletniego Leo. Zagrał wówczas w dwóch filmach, dzięki którym został zauważony przez znanych reżyserów, scenarzystów, czy krytyków filmowych. W obu musiał mierzyć się z rolą, która mogłaby przerosnąć niejednego dojrzałego aktora.


Caroline (Ellen Barkin) szuka swojego miejsca na ziemi. Dla siebie i syna, Toby'ego (Leonardo DiCaprio). Byli już w Waszyngtonie, byli w Seattle. Gdzieś po drodze zostawili ojca i brata, z którymi kontakt urwał im się całkowicie. Próbując osiedlić się w jednym miejscu, trafią na przeszkodę w postaci byłego partnera Caroline. I znów będą musieli uciekać. W końcu trafiają do Seattle, gdzie Caroline poznaje Dwighta (Robert de Niro). Choć nie jest on zamożny, ani przystojny, to jednak kobieta widzi w nim ostoję, kogoś przy boku kogo poczuje stabilizację i bezpieczeństwo. Dwight ma trójkę dzieci z poprzedniego małżeństwa, z którymi mieszka w miejscowości Concrete. Tam właśnie Caroline i Toby przenoszą się, gdy para bierze ślub. Dopiero po ślubie wyjdą na jaw problemy Dwighta z alkoholem, z porywczością, agresywnością i brutalnością. Za punkt honoru bowiem postawił sobie Dwight, by 'wytresować' Toby'ego i wyprowadzić go na ludzi. Chłopak zaś próbuje się buntować, kłamiąc, zadając się z podejrzanym towarzystwem, kradnąc samochód. Wszystko to wścieka Dwighta, a gdy jest wściekły, zdarza mu się sięgnąć po środki ostateczne. Toby marzy o ucieczce. Sam jednak nie wierzy, że może się ona udać, skoro nawet matka, zgnębiona w nieszczęśliwym małżeństwie, postanawia się nie wtrącać.


Pierwszą myślą, jaka nasuwa się po obejrzeniu tego filmu, jest ta, że choć De Niro jest takim wspaniałym aktorem, to zwykle gra szumowiny. Zastanawianie się nad tym ewenementem może zająć człowiekowi dobrych kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt minut. Może na tym też polega jego talent: autentyczne granie czarnych charakterów. Do tego stopnia, że sam widz ma ochotę wziąć kij bejsbolowy i zatłuc go na śmierć (nie, to nie jest spoiler). Mam wrażenie, że doskonale rozpracował swojego bohatera i udało mu się w swej kreacji podkreślić te ważniejsze rysy na jego charakterze. A przede wszystkim fakt, jak bardzo był zakompleksiony. I jak jego kompleksy zniszczyły całą rodzinę.


W duecie z DiCaprio jest rewelacyjny, choć to jednak Leo, jako główny bohater i narrator, ściąga naszą uwagę. W dużej mierze po to, byśmy co jakiś czas zastanawiali się, ile właściwie ma tutaj lat. Leo gra chłopca maksymalnie szesnastoletniego, jeśli przyjąć wiek licealny w USA. I to gra go na przestrzeni kilku lat, czyli na początku filmu jego bohater może mieć dwanaście, trzynaście lat. I to jest dopiero wow! Ponieważ Leo wygląda tu mniej więcej na tyle. Nie sprawdziłam przed obejrzeniem, w jakim był wieku, przez co cały film byłam przekonana, że grając w tym filmie, sam miał nie więcej niż szesnaście, siedemnaście lat. Plus oczywiście dla charakteryzatorów, ale jednak dwadzieścia lat temu ich możliwości były mniejsze, musieli zatem liczyć na naturalną urodę aktorów. A ta w przypadku DiCaprio działać mogła tylko na jego korzyść. W dodatku trzeba przyznać, że bardzo dobrze poradził sobie z niełatwą przecież rolą. I być może rację mieli krytycy pisząc, że skradł film De Niro. Takie rzeczy się zdarzają, pisałam już o tym nie raz, nie dwa. Co prawda, nie jest to jeszcze Leo trzydziestoletni, którego kochać już będę ślepo, bo od 2004 roku każdy kolejny film jest lepszy i staranniej dobrany, ale po tym seansie trudno się dziwić, że świat kina postanowił młodego DiCaprio zaprosić w swe gościnne progi.




poniedziałek, 11 listopada 2013

Człowiek w żelaznej masce

Wszelkim powieściom historycznym, czy ocierającym się o historię, mówię zdecydowane tak! A już zwłaszcza tym z gatunku "płaszcza i szpady". Od podlotka zakochana jestem w francuskich muszkieterach, zatem wszystkie książki z nimi w roli głównej czy też w tle, są mile widziane. Podobnie jak ich ekranizacje.


Człowiek w żelaznej masce jest nie tylko filmem opartym o motyw pochodzący z powieści Aleksandra Dumasa ojca pt. Wicehrabia de Bragelonne, ale stanowi też część barwnej historii Francji. Istnienie tajemniczego więźnia w masce nie zostało potwierdzone. Ale też w wiarygodny sposób nie zostało zakwestionowane. Kim był więzień, nie wiadomo, choć teorii na ten temat było wiele. Dumas wybrał tę najpopularniejszą, zgodnie z którą król Ludwik XIV miał brata bliźniaka, którego na rozkaz ojca chłopców ukryto, a następnie zamknięto w Bastylii. Miał stamtąd nigdy nie wyjść, jednak francuski powieściopisarz ukuł fabułę, w której tajemniczy bliźniak zostaje uwolniony. Czeka go bowiem misja do spełnienia.


We Francji źle się dzieje. Młody król Ludwik XIV (Leonardo DiCaprio) woli zajmować się kobietami i licznymi dworskimi rozrywkami, niż martwić tym, że jego lud głoduje i ogólnie cierpi nędzę. Nie słucha nikogo. Ani swej królewskiej matki (Anne Parillaud), ani szlachetnego kapitana muszkieterów, D'Artagnana (Gabriel Byrne). W dodatku od niedawna ma na oku niejaką Christine (Judith Godreche), narzeczoną Raoula, syna Atosa (John Malkovich). Aby zdobyć dziewczynę, wysyła młodzieńca na front licząc, że ten zginie, co ułatwi mu uwiedzenie zrozpaczonej stratą Christine. Jednak śmierć Raoula zgnębi przede wszystkim jego ojca. Atos, będący wraz z przyjaciółmi, Portosem (Gerard Depardieu) i Aramisem (Jeremy Irons), legendą wśród muszkieterów, dość ma rządów kapryśnego władcy, który swoje zachcianki przedkłada nad potrzeby i życie innych. Aramis ma plan, do realizacji którego zaprasza Portosa i Atosa, a także D'Artagnana, który jest przecież ich wiernym towarzyszem z czasów czynnej służby. D'Artagnan jednak odmawia, z sobie znanych powodów. Niezrażeni tym muszkieterowie ruszają do Bastylii, uwolnić więźnia w żelaznej masce. Zgodnie ze słowami Aramisa, jest nim Filip (Leonardo DiCaprio), bliźniaczy brat Ludwika. Panowie zamierzają przygotować go do życia na dworze i w czasie balu maskowego dokonać zamiany braci. Wiedzą, że D'Artagnan będzie czujnie obserwował wszystkie wydarzenia w czasie balu, w końcu ślubował chronić króla. Przyjaciele chcą jednak zaryzykować. Chodzi o dobro Francji.


DiCaprio dostał za tę rolę Złotą Malinę w kategorii Najgorszy duet filmowy, a ponieważ zagrał braci bliźniaków, to należałoby chyba liczyć mu tę nagrodę podwójnie. Trudno się dziwić. Szczyt umiejętności aktorskich, jego umiejętności, to nie był na pewno. Na plus można jednak zapisać mu to, że bardzo starał się oddać różnice, nie tylko w charakterach, te bowiem gwarantował scenariusz, ale też w wyglądzie. Przyjrzyjcie się dobrze, jak szalony wzrok ma Leo jako Ludwik, a jakie smutne i melancholijne spojrzenie jako Filip. Ja miałam wrażenie, że jeszcze chwilę i biedny Filip wybuchnie płaczem.


Przede wszystkim in plus w tym filmie są odtwórcy ról muszkieterów. Sama śmietanka. Malkovich, Irons, Depardieu, Byrne. Ten ostatni, choć najmniej znany, to jednak na mnie zrobił największe wrażenie. Podobnie jak Jeremy Irons w roli Aramisa. Może dlatego, że tych dwóch muszkieterów uwielbiam najbardziej. D'Artagnana jednak bardziej. Dużo bardziej. I właśnie dlatego Gabriel Byrne podbił moje serce w chwili, gdy po raz pierwszy pojawił się na ekranie w tym pięknym kapeluszu z pióropuszem. Film ogląda się przyjemnie, a jeśli nie sprawdzicie wcześniej, ile czasu Was czeka przed telewizorem bądź komputerem, możecie się nieźle zdziwić, gdy będzie się miał ku końcowi. Chociaż trudno się dziwić takiemu a nie innemu zakończeniu, skoro film zrobili Amerykanie.


piątek, 8 listopada 2013

Romeo i Julia

Najsłynniejszy dramat Williama Szekspira, a jednocześnie najsłynniejsza historia tragicznej miłości dwojga młodych ludzi, doczekał się już tylu adaptacji, że starczyłoby chyba na cały rok oglądania. I byłoby z tego całkiem ciekawe noworoczne wyzwanie: wyszukać i obejrzeć jak najwięcej adaptacji, czy to teatralnych, czy filmowych. 


Ale ekranizacja z 1996 roku ustawiła ten dramat w nowym toku rozumienia. Dzięki temu pokolenia wychowywane z wojną gangów w tle zrozumiały, o co im tak właściwie w tej Weronie poszło. Reżyser Baz Luhrman przeniósł Szekspirowską Weronę na Florydę i uczynił z niej Veronę Beach, miasto, która od razu kojarzy się z Miami, w którym zwalczają się dwie, nazwijmy to po imieniu, mafijne rodziny: Montekich i Kapuletich. Bojówki jednych i drugich zwalczają się nawzajem, sprawiając, że miasto co i rusz staje w ogniu, a mieszkańcy nie będący zamieszani w konflikt, boją się wychodzić z domów. Prym wśród nich wiodą Tybalt (John Leguizamo) z rodu Kapuletów oraz Merkucjo (Harold Perrineau) z rodu Montekich. Chcący zaprowadzić spokój w mieście kapitan Prince (Vondie Curtis-Hall) stara się gasić na bieżąco konflikty, jednak po ostatnich wydarzeniach ostrzega obu ojców rodzin: jeśli znów ktoś podniesie rękę na kogoś z wrogiej rodziny, zostanie wypędzony. 


Los jednak spłatał wszystkim figla. W czasie balu u Kapuletów Amor swą strzałą związuje Romea Monteki (Leonardo DiCaprio) i Julię Kapulet (Claire Danes). Młodzi kochankowie nie bacząc na otaczającą ich rodziny nienawiść biorą ślub przed ojcem Laurentym (Pete Postlethwaite), który chce w ich miłości widzieć siłę, która zjednoczy oba rody. Potem wydarzenia toczą się szybko. Romeo odmawia pojedynku z Tybaltem, którego uważa za swego krewniaka, w jego miejsce pojawia się Merkucjo. Tybalt zabija Merkucja, a zrozpaczony Romeo zabija Tybalta. Cierpliwość kapitana Prince'a została wyczerpana. Romeo zostaje wypędzony do Mantui, Julia zaś w ramach pociechy po śmierci kuzyna Tybalta ma poślubić Parysa (Paul Rudd). Ojciec Laurenty wikła misterną sieć spisku mającą uchronić Julię przed bigamią i doprowadzić do połączenia jej z Romeem w Mantui. Oczywiście, nic nie idzie do końca tak jak powinno. Jeden znajomy z nowiną, listonosz, który nie dotarł na czas, niezrozumienie goni niezrozumienie, a finał może być tylko jeden. Chyba nie muszę Wam tego opowiadać dalej.


Rzecz jasna, Claire Danes i Leo DiCaprio umiejętnie zagrali nastolatków, którymi przecież nie byli, a ich wyjątkowa uroda tylko im w tym pomogła. Scena śmierci, po obejrzeniu ich tyle w wykonaniu Leo, nie zrobiła na mnie aż takiego wrażenia. Mogę po prostu powiedzieć: były lepsze. Ostatnio usłyszałam, że miłość Romea i Julii nie była nieszczęśliwa, ale pechowa. Młodzi mieli po prostu pecha, a już na pewno nie było ich winą, że dostarczaniem wiadomości w Verona Beach zajmował się odpowiednik naszej poczty. Na plus filmu można zapisać to, że nawet gangsterka mówi wierszem i wcale nie brzmi to dziwnie w cadilacach i na plażach. Plusem jest też to, że dość wierne odwzorowanie można pokazać uczniom na języku polskim, a dzięki uwspółcześnieniu nie trzeba się martwić o ich zrozumienie. I nawet nieśmiertelny wręcz cytat z Szekspira pasował do scenerii idealnie: Dziwny miłości traf się na mnie iści, że muszę kochać przedmiot nienawiści.


środa, 6 listopada 2013

Co gryzie Gilberta Grape'a

Pamiętam, że włączyłam ten film z powodu książki. I z powodu Johnny'ego Deppa. A może głównie była to zasługa Deppa? Nie jestem pewna. Wiem jednak, że kończyłam go oglądać zachwycona już zupełnie kimś innym.


Gilbert (Johnny Depp) wraz z całą rodziną mieszka w miasteczku Endora. W miasteczku, w którym jedyną atrakcją są przejeżdżające co roku o tej samej porze przyczepy kempingowe i niedawno otwarty, ku przerażeniu lokalnych sklepikarzy, supermarket FoodLand. O rodzinie Gilberta można by powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że jest zwyczajna. Ojciec dawno temu popełnił samobójstwo. Brat zdezerterował z rodziny, uciekając do wojska. Mama, Bonnie Grape (Darlene Cates), po śmierci męża przestała wychodzić z domu. Jej jedynym zajęciem stało się jedzenie. Roztyła się już do takich rozmiarów, że choćby chciała, ro raczej nie da rady wyjść z domu, a okoliczne dzieciaki skradają się pod oknami, by ujrzeć najnowszą (i rozmiarowo największą) atrakcję okolicy. Amy Grape (Laura Harrington) zajmuje się gotowaniem dla całej rodziny, a podświadomie boi się, że wpadnie w taką samą otyłość jak matka. Ellen Grape (Mary Kate Schellhardt) wolałaby chyba znaleźć się gdzie indziej, musi jednak mieszkać z rodziną. Na pocieszenie ma grę na trąbce i piękne zęby, od kiedy przestała nosić aparat. Jest jeszcze Arnie (Leonardo DiCaprio). Arnie wkrótce obchodzi osiemnaste urodziny, choć gdy się urodził, lekarze nie dawali mu więcej niż dziesięć lat. Jest upośledzony umysłowo, co trudną sytuację rodziny czyni jeszcze trudniejszą, bowiem ulubionym zajęciem Arniego jest wspinanie się na wieżę w miasteczku, skąd co i rusz zdejmuje go rodzeństwo, policja lub straż pożarna. Pracujący w małym sklepiku i romansujący z jedną z klientek Gilbert jest znudzony. Wie, że jego życie utknęło, a dzięki rodzinie nieprędko ruszy dalej. Dopóki do miasteczka nie przyjeżdża Becky (Juliette Lewis). Niby dziewczyna nie robi nic specjalnego, a mimo to, życie najstarszego z rodzeństwa Grape'ów jakby zmienia perspektywę.


Lasse Hallstrom po raz kolejny sięgnął po możliwość zekranizowania powieści (i to świetnie czytającej się powieści) i po raz kolejny, ku mej uciesze, zrobił to dobrze. W przyszłości będzie miał ich jeszcze kilka i mogę Wam tylko tyle powiedzieć, że na szczęście nie należy on do tych reżyserów, którzy książkom robią niewyobrażalną wręcz krzywdę. Zakochałam się w tym filmie od pierwszego wejrzenia. Właściwie powinnam powiedzieć, że dzięki Leo zakochałam się w tym filmie. To prawda, że na uznanie zasługuje tu Johnny Depp. Z tą brązowo-rudawą czupryną i bladą skórą, idealnie zaprezentował Gilberta, którego wyobrażałam sobie w czasie lektury. Prawdą jest też, że Darlene Cates zagrała niesamowitą rolę, choć ubogą w dialogi, to jednak bogatą w emocje. I to w dodatku aktorka, która trafiła do filmu z talk-show o otyłych kobietach. 


Ale to co zrobił w tym filmie Leo DiCaprio... Czapki z głów, naprawdę. To nie była łatwa rola, jestem tego pewna. Pamiętam, że zanim zaczęłam oglądać, a dowiedziawszy się w kogo się wciela, wyzłośliwiałam się z siostrą, że przecież on tu nie musiał grać, po prostu był sobą. Po obejrzeniu filmu, po złośliwościach nie było ni śladu. Zagrać upośledzonego umysłowo nie jest łatwo. Pamiętacie Johna Malkovicha w Myszach i ludziach? Albo Roberta deNiro w Przebudzeniach? Lub Cubę Gooding Jra w filmie Radio? To były naprawdę niesamowite i niezapomniane role. Każdy z tych aktorów mógłby zapewne zaświadczyć, że była to jedna z najtrudniejszych ról w ich życiu. A młody Leo nie dość, że sprostał wyzwaniu, to doczekał się również uhonorowania nominacją do Oscara za tę właśnie rolę. I trudno się dziwić Akademii. Osobiście uważam, że rolą Arniego DiCaprio zepchnął na dalszy plan grających tu aktorów. Przestali się liczyć wobec talentu tego dziewiętnastolatka. Co gryzie Gilberta Grape'a to film, który zmienił wszystko. Być może dla Leo też. Dla mnie na pewno ;-)


wtorek, 5 listopada 2013

Titanic

Bez dwóch zdań. Przygoda z filmografią listopadową musiała zacząć się od tego właśnie filmu. Nie było innej możliwości. W dodatku, choć widziałam ten film kilka(naście) razy, zdecydowałam się na ponowne obejrzenie najważniejszych jego części.


Jest rok 1912. W porcie w Southampton stoi gotowy do wypłynięcia RMS Titanic, uznawany za niezatapialny, statek mający płynąć do Nowego Jorku. Dziś wszyscy wiemy, że nigdy tam nie dopłynął, bowiem w nocy z 14 na 15 kwietnia zderzył się z górą lodową. Dwie godziny później, przełamawszy się na pół, poszedł na dno, grzebiąc na dnie oceanu ponad tysiąc pięćset osób. Tyle historia. Teraz film. 


Rose DeWitt Bukater (Kate Winslet) wraz z matką Ruth (Frances Fisher) i narzeczonym Calem (Billy Zane) przybywa do Southampton, by na pokładzie Titanica wyruszyć do USA, gdzie ma poślubić Cala. W tym samym czasie Jack Dawson (Leonardo DiCaprio) marzący o emigracji do Stanów, w karcianej rozgrywce wygrywa bilet na Titanica, bilet do raju, można by rzec. Uzdolniony plastycznie młodzieniec zwróci swymi pracami uwagę Rose, ona zaś nie robiąc sobie nic ani z jego pochodzenia, ani ze swej matki, czy narzeczonego, nawiąże z nim znajomość, która w ekspresowym tempie przemieni się w gorące uczucie. Jedno z ich wieczornych spotkań przerwie góra lodowa, która uderzy w statek. Od tej pory wydarzenia zaczną toczyć się błyskawicznie.


Właściwie mogłabym fabułę tego filmu opowiedzieć od początku do końca i nikt nie mógłby potraktować tego opisu jako tzw. spoilera. Wszyscy już ten film widzieli. Ci, co nie widzieli, mają zapewne mniej niż dziesięć lat i prędzej czy później go zobaczą. Kasowy hit z 1997 roku jest spektakularnym widowiskiem, owocem ciężkiej i kreatywnej pracy wielu osób, o czym można przekonać się oglądając wszelkiego rodzaju filmy dokumentalne o tym, jak powstawał film. Przeglądając listę nagród, jakie otrzymał, z jedenastoma Oscarami włącznie, trudno mówić o tym, że to fatalny film. Wręcz przeciwnie. W tym filmie wszyscy twórcy wspięli się na wyżyny swoich możliwości, ci od kostiumów, scenografii, efektów specjalnych, muzyki, czy scenariusza. I sam reżyser: wielki James Cameron. To film, na fali popularności którego w filmografii na dobre rozgościła się Kate Winslet czy DiCaprio. Mnie jednak ten film nie przekonuje. Może inaczej. Przekonał mnie raz. Ten pierwszy. A potem było już tylko gorzej. Z każdym kolejnym seansem (a uwierzcie mi, było ich wiele, z czego większość przymusowa) traciłam nadzieję na to, że kiedyś znów polubię ten film. Opatrzył mi się, ot tak. 


I jeszcze Leo. Słodki, piękny, młody Leo, który gra tutaj tragicznego kochanka skazanego na zagładę, bo przecież innej przyszłości los dla tragicznych kochanków nie przewiduje. Słodki, że aż się robi niedobrze, dlatego po Titanicu ciężko zachorowałam na DiCaprio i nie byłam w stanie oglądać go już w żadnym filmie. Co się stało, że zmieniłam zdanie, dowiecie się już wkrótce. Chyba jednak nie można mu za dużo zarzucić, jeśli chodzi o grę w Titanicu. Mimo mojej niepochlebnej opinii, trzeba przyznać, że spisał się chłopak, a do roli, jaką przyszło mu grać, pasował wręcz doskonale. Czemu więc mnie nie zachwycił, trudno powiedzieć. Może to ogólny, światowy zachwyt sprawił, że moja opinia jest tą, która się z owego zachwytu wyłamuje. 


Wydaje mi się, że dwa epizody zapadają po tym filmie najbardziej w pamięć: scena w samochodzie i ta na dziobie statku. I oczywiście muzyka, zwłaszcza piosenka Celine Dion My heart will go on. Mnie natomiast zapadło w pamięć, gdy Rose próbowała siekierą trafić w kajdanki, którymi Jack przykuty był do kaloryfera. Aż dziwne, że nie odrąbała mu wtedy ręki ;-)



niedziela, 3 listopada 2013

Listopad z ...

Ten miesiąc będzie wyjatkowy. Już w styczniu wiedziałam, z jakim aktorem spędzę przedostatni miesiąc roku i przyznaję, czekałam nań z niecierpliwością, od czasu do czasu zastanawiając się, czy nie przyspieszyć tych miłych chwil. Moja sympatia do niego plasuje go w Top 12 moich ulubionych aktorów na pewno na podium, jeśli nie na pierwszym miejscu (to bowiem zwykle zależy od humoru ;-))

Legenda rodzinna głosi, że jego matka tak bardzo chciała, by jej mające przyjść wkrótce na świat dziecko było artystą, że w czasie ciąży regularnie odwiedzała wystawy i muzea. To właśnie wizycie w jednym z muzeów i oglądanych tam obrazach, nasz bohater zawdzięcza swe imię. Jego babka była Rosjanką, matka - po matce Rosjanką, po ojcu Niemką, ojciec zaś w połowie Niemcem, w połowie Włochem. Ich jedyne dziecko przyszło jednak na świat na amerykańskiej ziemi, 11 listopada 1974 roku. Razem z rodziną mieszkał w Los Angeles, gdzie już w szkole podstawowej uczęszczał na zajęcia aktorskie. Zanim przyszedł czas liceum, wiedział, czym będzie zajmował się w przyszłości - aktorstwem.

Po raz pierwszy zagrał jako pięciolatek, w serialu Romper Room, w następnych latach z kolei często pojawiał się w reklamówkach. Za jego debiut filmowy uważa się film Critters 3 w 1991 roku. Rok później zagrał w Trującym bluszczu. Rok 1993 zmienił jego życie diametralnie. W filmie Chłopięcy świat pojawił się u boku sławnego już kolegi Roberta, a w filmie Co gryzie Gilberta Grape'a - u boku Johnny'ego Deppa. Ten drugi film przyniósł zaledwie dziewiętnastoletniemu, w dodatku wciąż uważanego za początkującego, aktorowi nominację do Oscara w kategorii najlepszy aktor drugoplanowy. Każdym kolejnym filmem coraz bardziej udowadniał tkwiący w nim talent.

Świat, a właściwie kobiecy świat, oszalał na jego punkcie w roku 1997, kiedy w spektakularny sposób zakochał się w dziewczynie z wyższych sfer, wbrew jej rodzinie, a następnie umarł w lodowatym Atlantyku. Mowa oczywiście o filmie Titanic Jamesa Camerona, który otrzymał aż jedenaście Oscarów. Na temat Titanica zdania są podzielone, podobnie jest więc z odtwórcą roli Jacka Dawsona. Następne filmy przekonały mnie, że na pewno potrafi on pięknie i autentycznie umierać. Każdy kolejny obraz niósł niebezpieczeństwo, że grany przez niego bohater nie dożyje napisów końcowych. Nic z tych rzeczy. Z biegiem lat przekonałam się, że im starszy, tym jest lepszy i tym bardziej utalentowany się okazuje. Aż został moim ulubieńcem, dzięki filmowi starszemu niż Titanic. Było to Całkowite zaćmienie w reżyserii Agnieszki Holland.

Jego życie prywatne budzi ciekawość. Wielokrotnie rozchodził się i schodził z izraelską modelką, Bar Rafaeli. Jednak mimo upływu lat nie zdecydował się na ustatkowanie. Często na oficjalnych galach pojawia się ze swą mamą, którą darzy ogromną miłością i szacunkiem, co często potwierdza w wywiadach. Jest zaangażowany w kilka projektów charytatywnych.

Jestem pewna, że od pierwszego zdania wiedzieliście, o kogo chodzi.

Panie i Panowie, przed Wami ...

Leonardo di Caprio