środa, 18 grudnia 2013

Goldfinger

Trzecia część przygód Bonda ukazała się w dwa lata po premierze pierwszej, zgodnie z zasadą "co rok prorok". Sean Connery wciąż pozostawał odtwórcą najsłynniejszego już agenta-amanta wszechczasów, zasadniczą jednak zmianą, jaka się dokonała, była zmiana na fotelu reżyserskim. Dotychczasowego reżysera Terence'a Younga zastąpił Guy Hamilton. 


Tym razem Bond zajmuje się śledzeniem opętanego żądzą złota Aurice'a Goldfingera (Gert Frobe). Agencje wywiadowcze jedynie domyślają się, że ten potentat na rynku cennego kruszcu szykuje jakąś wielką akcję. Są zdecydowane go powstrzymać, by to jednak uczynić potrzebują informacji. Bond takowe pozyskuje od Jill Masterson (Shirley Eaton), która wkrótce potem zostaje zamordowana w dość wymyślny sposób. Scena z leżącą na łóżku aktorką pokrytą złotą farbą należy już chyba do kanonu najbardziej klasycznych scen z filmów o 007. Bond w ślad za Goldfingerem wyjeżdża do Szwajcarii, gdzie w pułapce na Bonda, życie traci siostra Jill, Tilly (Tania Mallet), przybyła tam, by zemścić się na Goldfingerze za śmierć siostry. Schwytany Bond zostaje przewieziony do siedziby Goldfingera, gdzie bezsilnie będzie przyglądał się przygotowaniom do napadu stulecia: włamaniu do Fort Knox, skarbca USA. Uroczego amanta pilnować będzie Pussy Galore (Honor Blackman), pani pilot i ochroniarz w jednym. Jeśli w wersji filmu z lektorem usłyszycie nazwisko Pussy jako Cipcia Obfita, możecie parsknąć śmiechem, a potem pokiwać z politowaniem głową nad pomysłowością tłumaczy. Bo choć rozumiem konieczność oddania wyjątkowego imienia i nazwiska bohaterki, to czy naprawdę musiało być ono tak dosłowne? ;)


Zdecydowaną wadą tego filmu jest nagromadzenie blondynek na centymetr kwadratowy taśmy filmowej. W dodatku żadna z tych, które podeszły do Bonda bliżej niż na piętnaście metrów, nie mogła czuć się bezpiecznie i być pewną, że wyjdzie z tego spotkania cała i zdrowa, a przede wszystkim żywa. Sceną, która mnie utknęła w pamięci, jest ta, w której Bond najpierw widzi czającego się zabójcę w źrenicach obejmowanej kobiety, a następnie tą samą kobietą zasłania się przed tymże zabójcą. Czy tylko ja mam takie wrażenie? Bo może on wcale tam nie używa pięknej blondynki jako tarczy ochronnej. Ech, rycerskość umarła.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz