czwartek, 5 grudnia 2013

Doktor No

Aż trudno było mi uwierzyć, że ktoś może nie tylko oglądać, ale także pałać miłością do takiego starocia, tfu, klasyka kina. Ale po obejrzeniu pierwszego (chronologicznie) filmu, gdzie główną rolę gra agent w służbie Jej Królewskiej Mości, mimo krytycznego oka nieodrodnego dziecka XXI wieku, zrozumiałam, albo dopiero zaczęłam rozumieć, atencję jaką wciąż darzy się 007.


Historia, która otwiera przygody agenta, rozpoczyna się na Jamajce, gdzie dochodzi do podwójnego morderstwa działającego tam agenta i jego sekretarki. Na miejsce wysłany zostaje agent 007, James Bnond (Sean Connery), który w porozumieniu z amerykańską CIA, ma nie tylko rozwiązać zagadkę tego morderstwa, ale także udaremnić starania tajemniczego Doktora No. Ukrywający się na otoczonej legendami Wyspie Krabów chce udaremnić program kosmiczny Amerykanów. Bond nie ma czasu, musi działać, a czyhający na jego życie co i rusz zamachowcy tylko mu przeszkadzają. Ale w końcu jest 007, prawda?


Oglądając Bonda, miałam wrażenie, jakbym przeniosła się do czasów Dzikiego Zachodu, gdzie czarne jest czarne, białe jest białe, a najprzystojniejszy z kowbojów zawsze zabiera dla siebie najpiękniejszą kobietę. Bond na froncie działań wywiadowczych jest właśnie takim kowbojem, w eleganckich garniturach, z papierosem w dłoni i błyskiem w oku, wie, że żadna z pięknych dam mu się nie oprze, nawet ta, której zadaniem jest dybać na jego życie. Dziś wiele z rozwiązań zastosowanych w Doktorze No będzie nas już tylko bawić, podobnie jak to, że James Bond jest w stanie pokonać trzech przeciwników, nie robiąc ani jednego zagniecenia w swoim nieskazitelnym garniturze. Dziewczyna Bonda, którą gra tutaj Ursula Andress, jest piękna, skrzywdzona (jakżeby inaczej, półsierota wychowywana przez ojca, który zginął prawdopodobnie z rąk doktora No) i oczywiście, gdy pojawia się po raz pierwszy na ekranie, półnaga. Co godne uwagi, Ursula Andress nosiła wzorzystą tunikę do jednokolorowych spodni/legginsów, zanim to się stało modne w XXI wieku, należą jej się zatem podziękowania od grona naszych celebrytek.


A teraz najważniejsze. Odtwórcą Bonda w pierwszej części jego przygód był Sean Connery. Szkot z pochodzenia, miał trzydzieści dwa lata, gdy wcielił się w agenta 007 i pozostał nim aż do 1971 roku (z przerwą w roku 1969). Konia z rzędem temu, kto odgadłby, że to właśnie on nie czytając ani fabuły, ani napisów początkowych. To zadziwiające, jak człowiek potrafi się zmienić na przestrzeni lat, jednak wnikliwe oglądanie z pewnością przyniesie westchnienie ulgi. Jest coś takiego w oczach Bonda, co można znaleźć później w oczach Williama z Baskerville czy kapitana Masona. Powiadają również, że Connery jest najlepszym Bondem w historii. Przekonacie się jednak, że nie tylko on.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz