poniedziałek, 24 czerwca 2013

Płonąca pułapka

Wygląda na to, że czerwcowy dżentelmen padł ofiarą szalejącej sesji i nieustannego poczucia braku czasu, ale ponieważ zostało jeszcze kilka dni, zrobię, co w mojej mocy, żeby nie poczuł się tak całkowicie odrzucony. 

Widziałam ten film dwa, może trzy, razy i za każdym razem momentem zaskakującym dla mnie jest ten, w którym John Travolta pojawia się na ekranie. Wiecie, John Travolta, tańczący młokos z Grease, latający tatuś z I kto to mówi!, gangster z Bez twarzy... Rozumiecie? Jakoś nie umiem przejść nad tym wszystkim, kiedy tutaj jest on odpowiedzialnym i bohaterskim, ale nie bez poczucia humoru, dowódcą jednostki straży pożarnej. Coś niezwykłego. Ale nie o tym miało być. Płonąca pułapka, co podkreślały portale filmowe w Polsce i za granicą, jest dzieckiem narodowej dumy, ale też i rany, jaką dosłownie w sercu amerykańskiego narodu zrobił atak na Twin Towers. Strażacy, policjanci, żołnierze, wszyscy oni heroicznie, z narażeniem życia ruszyli na ratunek uwięzionym i rannym, a przez to z dnia na dzień stali się bohaterami narodowymi. To dobrze. Oczywistym więc było, że minie niewiele czasu, gdy zaczną powstawać filmy, w których ich życie i praca grać będą główne role. Nie inaczej jest tu.


Gdzieś w mieście płonie wieżowiec, do którego gaszenia wezwano wszystkie jednostki straży pożarnej. Jeden ze strażaków, tuż po tym jak przekazał uratowanego mężczyznę ratownikom ze śmigłowca, zostaje uwięziony na którymś z kolejnych pięter budynku ogarniętego pożogą. To Jack Morrison (Joaquin Phoenix), który od wielu lat wiernie służy w swojej jednostce, niedawno odznaczony medalem za odwagę. Jest jasne, że koledzy zrobią wszystko, by go uratować. Przecież on zrobiłby dla nich to samo. Dowództwo nad akcją przejmuje Mike Kennedy (John Travolta), dowódca jednostki Jacka, specyficzny człowiek, który swych podwładnych traktuje jak synów. Jest zdeterminowany, by wyciągnąć z pułapki chłopaka, którego dzieci trzymał do chrztu. Kennedy widział niejedno, wie, czego może się spodziewać po tak zdradliwym żywiole, jakim jest ogień, ale wie też, że czasem w takich sytuacjach dzieją się, dzięki sile woli i odwadze strażaków, rzeczy niemożliwe.


W czasie, gdy koledzy forsują kolejne kondygnacje i próbują przebić się do pomieszczenia, do którego skierował potłuczonego strażaka Kennedy, Jackowi zbiera się na wspomnienia. Falami wracają do niego obrazy z pierwszych dni w pracy i z pierwszych pożarów, w których brał udział. Przypomina sobie dzień, kiedy poznał Lindę, swoją żonę, gdy przyszły na świat ich dzieci, a także dzień, w którym w czasie akcji zginął jego najlepszy przyjaciel. Jack zdaje sobie sprawę, jak ciężka jest jego sytuacja, ma jednak nadzieję, że koledzy go wydostaną.


Ta historia, choć z bohaterstwem w tle, to jednak jest zwykłym dramatem obyczajowym. I to nie do końca udanym. W skali do dziesięciu dostałaby może pięć, za zdjęcia pożarów i pomysł fabuły, bo z wykonaniem można by się już sprzeczać. Phoenix na pewno z przyjemnością zagrał strażaka w tak krytycznym dla niego momencie życia, ale chyba sam wiedział, że w scenariuszu nie wykorzystano do końca wszystkich możliwości, jakie stwarzała fabuła. Ot, choćby konflikt z żoną, nieustannie zamartwiającą się o wykonującego trudną pracę w niebezpiecznych warunkach męża. Ów konflikt, który wydawał się rosnąć z każdą kolejną groźną akcją strażacką, został nagle w prostych słowach urwany. A może o to chodziło? Jestem z ciebie dumna, mówi Linda dając tym samym mężowi zgodę na dalsze narażanie własnego życia, aby ratować cudze. Jay Russell chciał pokazać, że choć strażacy mają własne rodziny, bliskich przyjaciół, którzy są dla nich bardzo ważni, to jednak ryzykowna służba drugiemu jest równie ważna, jeśli nie ważniejsza. I że bez wahania pójdą na ratunek komuś, kto będzie tego potrzebował. Chciał pokazać i to mu się akurat udało.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz