niedziela, 30 czerwca 2013

Gladiator

To zapewne film, na który większość, jeśli nie wszyscy z zaglądających tu, czekała. To zdecydowanie jeden z najlepszych filmów, jakie widziałam, plasujący się w pierwszej dziesiątce obrazów, które trzeba zobaczyć przed śmiercią. Był to bez wątpienia najlepszy film w karierze filmowej Russella Crowe (choć Piękny umysł również był niczego sobie), za którego Oscar był nagrodą jak najbardziej słuszną. Również Phoenix, poprzez kreację w tym filmie, zapadł w pamięć widzom na całym świecie. Po 2001 roku wszystko, w czym zagrał, było porównywane z rolą Commodusa w Gladiatorze.


W dalekiej Germanii cesarz Marek Aureliusz (Richard Harris) toczy jedną z ostatnich bitew, mającą przypieczętować podbicie tych ziem. Jego wojskiem dowodzi najbardziej utalentowany generał, jakiego imperium kiedykolwiek posiadało, Maximus (Russell Crowe). Cesarz darzy go uczuciem wręcz ojcowskim i z żalem przyjmuje prośbę Maximusa o to, by po zakończeniu wojny mógł wrócić do domu, do żony i syna. Aureliusz ma jednak dla niego jeszcze jedno zadanie. W tym celu ściąga do obozu swoje dzieci: Commodusa (Joaquin Phoenix) i Lucillę (Connie Nielsen), a także rzymskich senatorów. Chce obwieścić im swą ostatnią wolę, a jej wykonanie powierzyć właśnie Maximusowi. Marek Aureliusz wymarzył sobie, że władzę w Rzymie przejmie lud, a republika, z której wyrósł, znów zostanie przywrócona. Był również przekonany, że jego opętany żądzą władzy, amoralny syn pogodzi się z jego decyzją. Bardziej pomylić się nie mógł. Commodus zabija ojca, a następnie skazuje na śmierć Maximusa, który ośmielił się wspomnieć o ostatniej woli Marka Aureliusza. Odważny generał zabija swych niedoszłych katów i rusza w daleką podróż do domu. Nie wie, że Commodus wyrokiem śmierci objął również jego rodzinę. Wzięty przez pomyłkę za dezertera, Maximus trafia do niewoli, a stamtąd na arenę, gdzie zaczyna brać udział w walkach gladiatorów. Wkrótce z Rzymu docierają wieści, że Commodus planuje uczcić pamięć ojca turniejem walk gladiatorskich. Maximus zrobi wszystko, by się tam dostać i stanąć oko w oko z nowym cesarzem. Śmierć jego rodziny i hańba, która go spotkała, musi doczekać się zemsty.


Z przyjemnością po raz kolejny obejrzałam Gladiatora, choć do pisania przystępowałam z niepokojem. Bo jeśli nie można się do niczego przyczepić, to o czym pisać? Wszystko w tym filmie zasługuje na pochwałę i zachwyty. Począwszy od zdjęć, efektów specjalnych, kostiumów, poprzez muzykę, której autorami byli Hans Zimmer i Lisa Gerrard, grę aktorską, zwłaszcza duetu Phoenix-Crowe, aż po reżyserię w wykonaniu Ridleya Scotta.


Joaquin Phoenix jako Commodus jest tak przekonujący, że każda scena z jego udziałem przyprawiać może o niepokój i ciarki. Patrząc na niego, słuchając go, widz nie ma wątpliwości: to szaleniec. Czarny charakter Phoenixa, choć atrakcyjny, ma szaleństwo i okrucieństwo w oczach, choć na ustach może mieć słodkie słowa. Tym bardziej dziwi brak Oscara za tę rolę dla Joaquina Phoenixa. Można by zapytać, jeśli nie za Commodusa, to za którą rolę Phoenix powinien dostać Oscara? W poprzednim wpisie wspomniałam, że w 2006 roku również był jedynie nominowany do Oscara za Spacer po linie, podobna sytuacja miała miejsce w tym roku, gdy otrzymał nominację za rolę Freddiego Quella w Mistrzu. Ale takiej postaci, jaką był Commodus wykreowany przez Phoenixa, może on już nigdy nie zagrać.


sobota, 29 czerwca 2013

Spacer po linie

Mówcie, co chcecie. Moim zdaniem, Spacer po linie to najlepszy film, jaki kiedykolwiek widziałam z Joaquinem Phoenixem. O palmę pierwszeństwa walczą jeszcze dwa inne i skłonna byłabym przyznać miejsca ex aequo, ale to w tym obrazie Phoenix podbił moje serce całkowicie. Obecność wspaniałej Reese Witherspoon dodaje całości dodatkowego uroku.


Ze świecą można by dziś szukać Amerykanina, który nie zna nazwisk Johnny Cash i June Carter. Zanim jednak stali się znaną na całym świecie małżeńską parą muzyków country, musieli przejść długą drogę. Zwłaszcza Johnny. I właśnie tę historię opowiada nam Spacer po linie. Johnny Cash (Phoenix) wychowywał się na farmie, gdzie wraz z bratem umilali sobie czas słuchaniem w nocy radia. Tragiczna śmierć brata wpłynęła na pogorszenie stosunków Johnny'ego z ojcem, który nie mógł pogodzić się z odejściem tego lepszego syna. Johnny odsłużył swoje w amerykańskich Siłach Powietrznych, zawsze jednak marzył, by śpiewać. Poślubiona po wyjściu z wojska, Vivian (Ginnifer Goodwin), niespecjalnie wierzy w talent męża, ten jednak uparcie dąży do celu. Wreszcie mu się udaje. Nagrywa wraz z przyjaciółmi profesjonalną płytę. I wkrótce poznaje idolkę z lat dziecinnych, June Carter (Witherspoon), o której nie dane będzie mu już zapomnieć. Wspólna trasa koncertowa i wspólne występy zbliżają do siebie June i Johnny'ego, ona jednak przeżywszy traumę rozwodu, nie chce być przyczyną rozpadu małżeństwa Casha. Tournee kończy się bez June. Mijają kolejne lata. Kryzys w małżeństwie Johnny'ego pogłębia się. Niezadowolona Vivian może jedynie przyglądać się, jak mąż wpada w nałóg narkotykowy i coraz bardziej się od niej oddala. I wtedy znów pojawi się June. Jedyna przyjaciółka, jaką kiedykolwiek miał Cash, zrobi wszystko, by wyciągnąć go ze zgubnego nałogu i ostatecznie przyjmie jego oświadczyny, po dwunastu latach znajomości, w czasie koncertu odbywającego się w Kanadzie. 


Był rok 1969. I choć film właśnie w tym momencie się kończy, to kariera małżeństwa Cashów właśnie się zaczynała na dobre i trwała aż do ich śmierci. W 2003 roku, na przestrzeni kilku miesięcy, oboje, i June, i Johnny odeszli z tego świata. Reese Witherspoon i Joaquin Phoenix zostali osobiście wybrani jako odtwórcy głównych ról w Spacerze po linie przez June Carter i Johnny'ego Casha. O przyznanych im nagrodach, zwłaszcza dla Reese, można by pisać jeszcze długo.
 

Zwłaszcza Phoenix wspiął się tu na wyżynę swojego talentu, choć zapewne nie było mu łatwo grać w filmie biograficznym, po którym wszyscy się czegoś spodziewali. Nominacja do Oscara była jak najbardziej słuszna, ale brak tej nagrody jest po raz kolejny całkowicie niezrozumiały. W 2006 roku statuetka trafiła do Philipa Seymoura Hoffmana za rolę w filmie Capote, a Phoenix znów musiał uznać wyższość kogoś innego. Na kolejną nominację przyjdzie mu czekać siedem lat. A szkoda. Bo to głównie dzięki parze Phoenix-Witherspoon przypomniano w Europie złote lata muzyki country, kiedy królem Cash, a królową June. W rock&rollu królował Elvis, ale to już zupełnie inna historia.


Jak i wcześniej, tak i tu przekonuje mnie ten obraz, bo odtwórcy głównych ról naprawdę tam śpiewają. Widać, że się starali. Nie miałam pojęcia, że Phoenix ma tak ciekawą barwę głosu, ani tego, że Witherspoon potrafi tak dobrze śpiewać i bawić się akcentem z różnych stron Ameryki. Zresztą, możecie posłuchać sami:


Osada

Niecałe dwa lata po przedziwnych Znakach, M. Night Shyamalan zabrał fanów swego reżyserskiego warsztatu do Osady mieszczącej się gdzieś w głąb lasów Pensylwanii. I znów, powierzchowna treść kryje tę o wiele głębszą, prawdę o człowieku, jego zmaganiu ze strachem i poszukiwaniu odwagi.


Tytułową osadę zamieszkuje kilkadziesiąt osób. Przewodzi im starszyzna, która na cotygodniowych spotkaniach przyjmuje wnioski, prośby i rozpatruje pilne sprawy. Osadę otacza las, do którego wchodzić nie wolno, w obawie przed tymi, o których się nie mówi, a z którymi kojarzony jest trefny kolor - czerwony. Jest jednak wśród mieszkańców osady ktoś, kto otaczającego ich lasu się nie boi. Nie boi się do tego stopnia, że chciałby pójść do miast, by uzupełnić zapasy lekarstw, które mogłyby ratować ciężko chorych. To Lucius Hunt (Joaquin Phoenix), małomówny i odważny, jedyny syn wdowy Alice Hunt (Sigourney Weaver). Nie ma w nim strachu, a jest to warunek, by móc wejść do lasu i uniknąć ataku istot. Starszyzna jednak konsekwentnie odmawia. Lucius wiedziony pokusą przekracza granicę lasu, a mimo tego, że przebywał tam zaledwie kilka minut, ściągnął na osadę niebezpieczeństwo. Wówczas zaczyna odczuwać strach. Nie o siebie, lecz o Ivy Walker (Bryce Dallas Howard), córkę przewodniczącego rady, którą darzy głębokim uczuciem. Ivy jest niewidoma, jednak mimo tego "widzi" wszystko wyraźniej i lepiej. Ojciec (William Hurt) uważa, że jego córka posiada odwagę, jakiej nie ma nikt w osadzie, może jedynie Lucius, któremu z radością oddaje rękę Ivy. Po zaręczynach Luciusa i Ivy dochodzi do tragedii. Noah Percy (Adrien Brody), chory umysłowo przyjaciel Ivy, atakuje Luciusa w jego domu. Stan mężczyzny się pogarsza, a ojciec Ivy, widząc jej rozpacz, podejmuje najtrudniejszą w życiu decyzję. Wysyła swą niewidomą córkę do miast. Tylko ona zdoła pokonać las i przynieść leki mogące uratować jej ukochanego.


Nie mam pojęcia, na czym polega fenomen Shyamalana. Jego filmy zawsze mają ukrytą głębię i zawsze potrafią namieszać w głowach. Słowem, są po prostu dziwne. Osada nie stanowi pod tym względem wyjątku. Przede wszystkim mówi nam o pragnieniu człowieka do ucieczki przed wszelkim złem. Zaszyć się gdzieś, stworzyć własny świat, gdzie zło nie będzie miało wstępu. Wśród mieszkańców osady panowała zgoda co do konieczności pozostawania w dolinie, dopiero niewinna śmierć małego chłopca skłoniła Luciusa do myślenia o tym, co jest poza lasem i czy jest tam coś, co mogłoby ich ratować. A może pragnął też zobaczyć, co jest poza lasem? Phoenix w Osadzie wraca do swojego stylu gry, do bohatera wyciszonego i stojącego z boku, ale wciąż bystrego obserwatora wydarzeń, które dzieją się wokół niego.


piątek, 28 czerwca 2013

Znaki

Ktoś kiedyś gdzieś opowiadał mi o tym filmie. I był strasznie zachwycony. Dziś po obejrzeniu próbuję sobie przypomnieć, kto to był, żeby spytać go, czym się w tym obrazie tak zachwycał. Może zachwycał się a priori, czyli przed obejrzeniem, w końcu po Shyamalanie, twórcy Szóstego zmysłu, można się było wiele spodziewać. Słowo 'można' jest tu zatem kluczowe.

Główny bohater, Graham Hess (Mel Gibson) jeszcze do niedawna był bogobojnym pastorem, szczęśliwym mężem i ojcem dwójki uroczych dzieci, Morgana (Rory Culkin) i Bo (Abigail Breslin). Jedna noc zachwiała jego wiarą i wywróciła mu życie do góry nogami. Śmierć żony spowodowała porzucenie stanu duchownego i przenosiny na oddaloną od miasta farmę. Wraz z nim zamieszkał jego brat, Merrill (Joaquin Phoenix) i życie Hessów nabrało znamion stabilizacji. Aż do dnia, w którym bracia znajdują na polu kukurydzy dziwne znaki, które, zdaniem miejscowej pani szeryf, mogły zostać wykonane ręką ludzką, ale tylko z potężną siłą i nakładem pracy wielu osób. Wkrótce doniesienia o tajemniczych znakach napływać zaczną z wszystkich stron globu, a Graham i Merrill zaczynają się domyślać, że to nie jest głupi żart. Sprawa jest poważna. Światła tajemniczych obiektów nad Meksykiem potwierdzają: cywilizacje pozaziemskie szykują się do inwazji na Ziemię. Merrill nie traci nadziei, że wyjdą w całości z tej przedziwnej opresji, natomiast Graham... Jemu już jest wszystko jedno. Choć wolałby nie patrzeć na śmierć dzieci. I chyba tylko dlatego wraz z bratem podejmuje próbę ratunku przed złowrogim atakiem.


W skrócie można by powiedzieć, że był to film o UFO, które przylatuje na Ziemię, by nią zawładnąć. Coś w rodzaju Wojny światów George'a Wellsa. Ale szukając głębiej, dochodzimy do miejsca, w którym film ten mówi nam, co się zaczyna dziać, gdy tracimy wiarę we wszystko. I gdy tej wiary więcej mają otaczające nas dzieci. Patrząc na Grahama, możemy zobaczyć, jak wygląda człowiek, w którego siłę wierzą wszyscy, podczas gdy on już nawet w siebie nie wierzy. Ostatecznie, Graham zrozumie, że nie ma przypadków. Ale będzie to dla niego trudna lekcja. Fascynujące role stworzyły w tym filmie dzieci. Abigail Breslin, dla której Znaki były pierwszym poważnym debiutem, a którą później zobaczymy chociażby w cudownej historii Małej Miss. I Rory Culkin, młodszy brat słynnego odtwórcy Kevina, który może i zawrotnej kariery nie zrobił, ale dał się poznać z dobrej strony w takich filmach, jak Dolina iluzji, Odlot, czy Mean Creek.


Co do Phoenixa, szkoda, że jego postać została okrojona tak brutalnie, na rzecz Gibsona i historii jego bohatera. A szkoda. Bo sam powód, dla którego Merrill zaprzestał gry w baseball, wzbudza ciekawość. Czy chodziło tylko o śmierć bratowej i konieczność pomocy bratu, czy też może o coś więcej? Zapytany w punkcie poboru, skąd tyle wyautowań w różnych meczach, odpowiada: Roznosiło mnie. Ale co?! mają ochotę zawołać widzowie, na tym jednak scena się kończy. Wydaje się on być ciekawszą i silniejszą postacią od tej wykreowanej przez Gibsona, dowodem czego mogłyby być słowa Morgana: Chciałbym, żebyś to ty był moim tatą. Bo ojciec miał problem z podołaniem tej 'kosmicznej próbie', a Merrill wcale nie.


środa, 26 czerwca 2013

Droga do przebaczenia

Przez kilkanaście pierwszych minut miałam nieodparte wrażenie, że już to gdzieś widziałam. Początek fabuły przypomina bowiem film Wypadek z 1999 roku z Margaret Colin i Lisą Vidal w rolach głównych. Na rozpoczęciu jednak podobieństwo się kończy.

Dwie rodziny, dwaj ojcowie, dwóch synów. Jeden wieczór i jedna zła decyzja związuje losy obu rodzin, a właściwie obu ojców, na zawsze. Ethan (Joaquin Phoenix) wraca z żoną Grace (Jennifer Connelly) i dziećmi, Joshem i Emmą, z koncertu w parku. Cała rodzina jest dumna z Josha, który zagrał tam koncert na wiolonczelę. Na chwilę zatrzymają się przy stacji benzynowej, by skorzystać z toalety, a Josh wyjdzie z samochodu, by wypuścić złapane do słoika świetliki. W tym samym czasie Dwight (Mark Ruffalo) spieszy się, aby odwieźć syna Lucasa do domu byłej żony, która dzwoniła już dziesiątki razy, by dowiedzieć się, gdzie się podziewają. Kiedy tłumaczenia, że mecz się przedłużył, a potem stali w korkach, nie pomagają, Dwight dociska gaz na ciemnej drodze. I właśnie wtedy z naprzeciwka wyjedzie mu samochód, a Dwight skręci gwałtownie i uderzy w stojącego na poboczu Josha. Chłopiec ginie na miejscu, a Dwight, choć waha się przez chwilę, odjeżdża z miejsca wypadku. Spokojny do tej pory profesor, jakim jest Ethan, popada w obsesję na punkcie odnalezienia sprawcy wypadku. Śledzi Internet, nachodzi policjantów, a widząc, że stróże prawa nie potrafią sobie z tą sprawą poradzić, idzie po pomoc do ... Dwighta, który pracuje w jednej z tutejszych kancelarii prawniczych. Kryzys w rodzinie Ethana pogłębia się. Żona nie radzi sobie ze stratą syna, ani z tym, że mąż prowadzący własne śledztwo coraz bardziej się od niej oddala. U Dwighta też nie jest lepiej. Choć relacje z synem układają się coraz lepiej, to jednak wyrzuty sumienia nie pozwalają mu normalnie funkcjonować. W dodatku los jakby sprzysiągł się, by związać go z Ethanem jeszcze mocniej: mała Emma chodzi na lekcje muzyki do jego byłej żony. Decyzja o pójściu na policję i przyznaniu się jest nieuchronna, ale Dwightowi wciąż brakuje odwagi.


Zrozpaczony po stracie syna ojciec, uparcie dążący do prawdy, a tym samym zdolny do wszystkiego - takiej roli chyba w repertuarze Phoenixa nie była. Mogę się mylić. Jest taka ... zwyczajna. Może trochę podobna do Płonącej pułapki, ale jednak zwyczajna w porównaniu z Zatrutym piórem, czy Ośmioma milimetrami. Wypadł tu przyzwoicie, zarost i broda dodały mu powagi potrzebnej profesorowi uniwersyteckiemu, czyniąc zeń ojca odpowiedzialnego i statecznego. Tak jakby za pomocą fizjonomii scenarzyści chcieli pokazać, jak bardzo różnią się od siebie ci dwaj ojcowie. Przyjrzyjcie się dobrze. Ten drugi wydaje się być przy nim tak totalnym luzakiem, że widz wie, że to nic niezwykłego, że taki wypadek stał się z winy kogoś takiego. Nawet jeśli drugi z mężczyzn też jest, albo przynajmniej stara się być, dobrym ojcem.


Na koniec, słów kilka o Marku Ruffalo. No, lubię go. Z pyska go po prostu lubię, bo ma w twarzy jednocześnie męskość i niepewność. Widziałam go w kilku innych filmach, jak Wszystko w porządku, Wyspa tajemnic, Jak w niebie, czy Moje życie beze mnie, i zawsze podobały mi się wykreowane przez niego postacie. Poza tym, czy możliwe, że tylko mnie przypomina on Cesca Fabregasa z FC Barcelona?


poniedziałek, 24 czerwca 2013

Płonąca pułapka

Wygląda na to, że czerwcowy dżentelmen padł ofiarą szalejącej sesji i nieustannego poczucia braku czasu, ale ponieważ zostało jeszcze kilka dni, zrobię, co w mojej mocy, żeby nie poczuł się tak całkowicie odrzucony. 

Widziałam ten film dwa, może trzy, razy i za każdym razem momentem zaskakującym dla mnie jest ten, w którym John Travolta pojawia się na ekranie. Wiecie, John Travolta, tańczący młokos z Grease, latający tatuś z I kto to mówi!, gangster z Bez twarzy... Rozumiecie? Jakoś nie umiem przejść nad tym wszystkim, kiedy tutaj jest on odpowiedzialnym i bohaterskim, ale nie bez poczucia humoru, dowódcą jednostki straży pożarnej. Coś niezwykłego. Ale nie o tym miało być. Płonąca pułapka, co podkreślały portale filmowe w Polsce i za granicą, jest dzieckiem narodowej dumy, ale też i rany, jaką dosłownie w sercu amerykańskiego narodu zrobił atak na Twin Towers. Strażacy, policjanci, żołnierze, wszyscy oni heroicznie, z narażeniem życia ruszyli na ratunek uwięzionym i rannym, a przez to z dnia na dzień stali się bohaterami narodowymi. To dobrze. Oczywistym więc było, że minie niewiele czasu, gdy zaczną powstawać filmy, w których ich życie i praca grać będą główne role. Nie inaczej jest tu.


Gdzieś w mieście płonie wieżowiec, do którego gaszenia wezwano wszystkie jednostki straży pożarnej. Jeden ze strażaków, tuż po tym jak przekazał uratowanego mężczyznę ratownikom ze śmigłowca, zostaje uwięziony na którymś z kolejnych pięter budynku ogarniętego pożogą. To Jack Morrison (Joaquin Phoenix), który od wielu lat wiernie służy w swojej jednostce, niedawno odznaczony medalem za odwagę. Jest jasne, że koledzy zrobią wszystko, by go uratować. Przecież on zrobiłby dla nich to samo. Dowództwo nad akcją przejmuje Mike Kennedy (John Travolta), dowódca jednostki Jacka, specyficzny człowiek, który swych podwładnych traktuje jak synów. Jest zdeterminowany, by wyciągnąć z pułapki chłopaka, którego dzieci trzymał do chrztu. Kennedy widział niejedno, wie, czego może się spodziewać po tak zdradliwym żywiole, jakim jest ogień, ale wie też, że czasem w takich sytuacjach dzieją się, dzięki sile woli i odwadze strażaków, rzeczy niemożliwe.


W czasie, gdy koledzy forsują kolejne kondygnacje i próbują przebić się do pomieszczenia, do którego skierował potłuczonego strażaka Kennedy, Jackowi zbiera się na wspomnienia. Falami wracają do niego obrazy z pierwszych dni w pracy i z pierwszych pożarów, w których brał udział. Przypomina sobie dzień, kiedy poznał Lindę, swoją żonę, gdy przyszły na świat ich dzieci, a także dzień, w którym w czasie akcji zginął jego najlepszy przyjaciel. Jack zdaje sobie sprawę, jak ciężka jest jego sytuacja, ma jednak nadzieję, że koledzy go wydostaną.


Ta historia, choć z bohaterstwem w tle, to jednak jest zwykłym dramatem obyczajowym. I to nie do końca udanym. W skali do dziesięciu dostałaby może pięć, za zdjęcia pożarów i pomysł fabuły, bo z wykonaniem można by się już sprzeczać. Phoenix na pewno z przyjemnością zagrał strażaka w tak krytycznym dla niego momencie życia, ale chyba sam wiedział, że w scenariuszu nie wykorzystano do końca wszystkich możliwości, jakie stwarzała fabuła. Ot, choćby konflikt z żoną, nieustannie zamartwiającą się o wykonującego trudną pracę w niebezpiecznych warunkach męża. Ów konflikt, który wydawał się rosnąć z każdą kolejną groźną akcją strażacką, został nagle w prostych słowach urwany. A może o to chodziło? Jestem z ciebie dumna, mówi Linda dając tym samym mężowi zgodę na dalsze narażanie własnego życia, aby ratować cudze. Jay Russell chciał pokazać, że choć strażacy mają własne rodziny, bliskich przyjaciół, którzy są dla nich bardzo ważni, to jednak ryzykowna służba drugiemu jest równie ważna, jeśli nie ważniejsza. I że bez wahania pójdą na ratunek komuś, kto będzie tego potrzebował. Chciał pokazać i to mu się akurat udało.


niedziela, 16 czerwca 2013

Królowie nocy

Tych, którzy w tym filmie spodziewali się ujrzeć Keanu Reevesa w obcisłych policyjnych koszulkach, czeka rozczarowanie, bowiem ... to nie ten film. Ten z Reevesem, któremu partnerowali Forest Whitaker i Hugh Laurie, to Królowie ulicy i czasem bywa mylony z tym obrazem. Być może będziecie mieli okazję o nim przeczytać także i tu. Dzisiejszy film z tamtym nie ma nic wspólnego. Za jego stworzenie wziął się James Gray, który sam napisał scenariusz, by następnie przenieść go na ekrany. Z tych jego zmagań wyszło całkiem dobre kino kryminalne.

Ot, klasyczna historia. Bobby Green (Joaquin Phoenix) jest menadżerem jednego ze znanych nocnych klubów w Nowym Jorku. Nikt z jego znajomych, za wyjątkiem pięknej Amandy (Eva Mendes), nie wie, że tak naprawdę nazywa się Robert Grusinsky i jest synem komendanta nowojorskiej policji (Robert Duvall) oraz bratem jej świeżo upieczonego kapitana, Joe Grusinsky'ego (Mark Wahlberg). Rodzina nie toleruje ani pracy, ani zachowań Bobby'ego. Na rodzinnym spotkaniu, Joe próbuje przekonać Bobby'ego, że w jego klubie pojawia się poszukiwany przez nich rosyjski mafioso, cały zaś klub jest przykrywką dla handlu narkotykami na szeroką skalę, ten jednak nie chce w to uwierzyć. Kiedy Joe, w zemście za aresztowania Rosjan, zostaje postrzelony przed własnym domem, Bobby zdecyduje się pomóc policji.


Ta decyzja zmieni całe życie jego i Amandy. Nie do końca udana akcja w kryjówce gangsterów sprawi, że Bobby z ukochaną zostaną objęci programem ochrony świadków i będą pilnie strzeżeni przez policję. Jedna nieświadomie zdradzona informacja sprawi, że na mężczyźnie ciążyć będzie wyrok śmierci. Namawiany przez ojca, by wstąpił do oddziałów policji, ostatecznie podejmie decyzję po najbardziej dramatycznych wydarzeniach w jego życiu. Bracia, nie zawsze zgodni, teraz będą musieli połączyć siły.


Zestawienie ze sobą obu braci sprawia, że zachodzące w nich zmiany stają się o wiele bardziej uwypuklone. Bohater Phoenixa to beztroski gość, który prowadzi klub, spotyka się z Portorykanką, a po godzinach wciąga kokę i pali zioło. W nosie ma opinię rodziny, starannie jednak pilnuje, by o jej istnieniu nie dowiedzieli się jego podejrzani przyjaciele. Grany przez Wahlberga Joe, to stateczny mąż i ojciec, dobry policjant, zawsze posłuszny ojcu i perfekcyjnie wykonujący swoje zadania. Ale to Bobby porzuci szalone życie, by odkryć w sobie pokłady odwagi, podczas gdy Joe, na skutek traumatycznych przeżyć, tę wcześniejszą odwagę utraci. Do jakiego miejsca doprowadzi obu braci zemsta?


piątek, 14 czerwca 2013

8 MM

Obejrzałam ten film dawno temu, i to tylko wyłącznie ze względu na grającego tam Nicolasa Cage'a, którego uwielbiam i jestem w stanie znieść z nim każdy film, nawet najgorszy gniot (jak na przykład Uczeń czarnoksiężnika). Pamiętam, że gdy nastolatką będąc oglądałam go po raz pierwszy, czułam się tym obrazem z lekka przerażona. Fakt, że obejrzałam go późno w nocy, gdy wszyscy w domu już spali, dodatkowo potęgował to wrażenie.


Nicolas Cage wciela się w tym filmie w postać Toma Wellesa, prywatnego detektywa, który na zlecenie różnych szych ze świata finansjery i polityki śledzi niewierne żony i mężów, szuka haków na przeciwników, itp. Chwalony za dyskrecję i lojalność, zostaje zatrudniony przez panią Christian, wdowę po jednym z najbogatszych obywateli ich regionu, do sprawy wyjątkowo trudnej i bardzo delikatnej. Otóż po śmierci współmałżonka, pani Christian odkryła w rzeczach męża film, na którym znajduje się brutalne morderstwo młodej dziewczyny. Starsza pani chce wiedzieć, kim była dziewczyna i co się z nią naprawdę stało, oraz dlaczego jej mąż przechowywał taką taśmę w swoim sejfie. Tom rozpoczyna więc poszukiwania, zmuszony po raz kolejny zostawić żonę (Catherine Keener) i córkę na czas nieokreślony. Najpierw udaje mu się ustalić tożsamość dziewczyny, a po wizycie u jej matki i odnalezieniu jej pamiętnika, także i kierunek, w jakim się udała uciekając z domu. Jego droga prowadzi przez Hollywood, gdzie spotyka Maxa Californię (Joaquin Phoenix) i namierza jednego z twórców brutalnego obrazu, aż do Nowego Jorku, gdzie wraz z Maxem spotykają Dina Velveta (Peter Stormare), producenta filmów pornograficznych, ale przede wszystkim takich o tematyce sado-maso. Tom jest zdeterminowany, by odkryć prawdę o losach dziewczyny, nie chce jednak narażać Maxa i próbuje go przekonać, by wracał do Los Angeles. Na takie zachowania jest już za późno, obaj panowie siedzą w tym po uszy, nie mając pojęcia, na jak wielkie niebezpieczeństwo się narażają. W dodatku po piętach depcze im tajemniczy osobnik.


Film ten niewątpliwie należy do Cage'a. Samotny mściciel, któremu kibicują wszyscy oglądający. Wie, że brzemię zemsty będzie nosił do końca życia, i najdoskonalej swoją tragedię oddaje w chwilach, gdy patrzy w niewinną i spokojną twarz córeczki. To również o jej bezpieczeństwo będzie walczył. Ale Max California w wykonaniu Joaquina Phoenixa, jest majstersztykiem, również charakteryzacji. Niebieskie włosy, piercing w brwiach, tatuaże, obcisłe podkoszulki i spodnie ze skóry, to elementy składowe naszego bohatera. Ale i on potrafi zaskoczyć. Choć pracuje w sklepie z prasą i literaturą tylko dla dorosłych, na zapleczu którego prowadzony jest legalny dom schadzek, to jednak aspiracje ma większe. Kiedyś był muzykiem, a to marzenie zweryfikowało życie. Teraz, przy sklepowej ladzie, czytując Trumana Capote ukrytego za okładką pisma porno, wciąż chce wierzyć, że tamto marzenie nie jest już tylko wspomnieniem. I choć jego rola w tym filmie jest zdecydowanie drugoplanowa, co przekłada się na ilość czasu, w jakim pojawia się na ekranie, to jednak jego postać to ktoś, kogo tak łatwo zapomnieć się nie da.


Zatrute pióro

Ciężko będę pokutować, że tak haniebnie zaniedbałam bloga, a wraz z nim i filmografię pieczołowicie na ten miesiąc wybraną. Teraz jednak, gdy większość zobowiązań uczelniano-zawodowo-prywatnych zostało zakończonych, a na horyzoncie pozostały te mniejszego kalibru lub na tyle oddalone, by nie były stresogenne, zamierzam to nadrobić.

Zdecydowałam się na ten właśnie film, mimo iż nie jest on ani debiutem, ani nowym filmem po dłuższej absencji na ekranach kin, co w przypadku Phoenixa miało przecież miejsce przynajmniej dwa razy. Wybrałam go, ponieważ oprócz Joaquina, można tu zobaczyć Geoffreya Rusha, bardziej znanego z roli kapitana Barbossy w Piratach z Karaibów, Kate Winslet, która w 2000 roku, gdy film ten powstawał wciąż zmagała się z piętnem Titanica i dopiero po roku 2000 jej kariera nabrała nowych rumieńców, a także Michaela Caine'a, który zaledwie rok wcześniej wystąpił w filmie Wbrew regułom, za rolę w którym otrzymał Oscara. Taka plejada gwiazd powinna niejednego sceptyka sprowadzić przed ekran kinowy bądź telewizyjny.


Oto przed nami sanatorium Charenton, gdzieś we Francji czasów napoleońskich. Położone w malowniczym lesie jest sanatorium tylko z nazwy, leczy się tu bowiem szaleńców, imbecyli, psychopatów. Na placach Paryża wciąż ścinani są ludzie, ma to jednak zapewnić spokój nowemu Cesarstwu. A mimo to, ten spokój wciąż jest zaburzany. Do niedawna ulubieniec salonów, mimo kontrowersyjnych skłonności, teraz skazany na pobyt w tym luksusowym dlań więzieniu- markiz de Sade (Geoffrey Rush), autor słynnych 100 dni Sodomy i wielu innych powieści pornograficznych. Prowadzona przez księdza Coulmiera (Joaquin Phoenix) terapia zakłada, że markiz powinien pisać, by pozbywać się z umysłu perwersyjnych myśli. Nie powinien jednak wydawać, co oczywiście mu się udaje, dzięki pomocy sanatoryjnej służącej, Madeleine (Kate Winslet). Cesarz, chcąc powstrzymać działalność markiza, wysyła do Charenton znanego ze swych staromodnych i brutalnych metod psychiatrę, dra Royer-Collard (Michael Caine), który w pobliżu Charenton kupuje majątek i sprowadza doń swą młodziutkę małżonkę, Simone (Amelia Warner). Ksiądz Coulmier sprzeciwia się metodom doktora i wciąż próbuje stosować własne metody, jednak postępowanie markiza wciąż i wciąż niweczy jego wysiłki. Obecność Madeleine, która najwidoczniej pała uczuciem do młodego księdza i jednocześnie darzy sympatią markiza, tylko potęguje niesnaski i wywołuje gniew doktora. W tak zamkniętej społeczności, jaką jest Charenton, z szalonymi i psychopatycznymi osobnikami, grozi to katastrofą. I to katastrofą, która pociągnie z sobą przynajmniej kilka ofiar.


Choć cały film niewątpliwie należy do markiza de Sade, to jednak moją ulubioną postacią jest tu ksiądz Coulmier. Jego atutem w pracy z szaleńcami jest młodość i idący z nią zapał oraz entuzjazm do nowych pomysłów. Młodość może być jednak wadą, podobnie jak idealizm, który zarzucany jest Coulmierowi. Zdecydowanie bardziej preferuje on rozmowę i próby terapeutycznej perswazji, niż metody stosowane przez nowego doktora. Idealizm przekłada się na naiwność, ponieważ Coulmier uważa markiza za swego przyjaciela, przekonany, że ten będzie posłuszniejszy, spełniając przyjacielską prośbę niż rozkaz. Choć idealista, sam nie jest ideałem, przez co postać stworzona przez Phoenixa wręcz buzuje od emocji i tłumionych pragnień. Jego przemiana stanie się najważniejszym wątkiem w filmie, a jej przyczyny należy upatrywać właśnie w markizie de Sade.


piątek, 7 czerwca 2013

Czerwiec z ...

Możecie wierzyć lub nie, ale żaden z panów, z którymi miałam przyjemność spędzić poprzednie miesiące, nie sprawił mi tylu problemów, co ten czerwcowy. Już sam wybór był ciężki. Po raz pierwszy miotałam się, starając się wybrać spośród kilku kandydatów tego najbardziej właściwego. Oto, kto się z tego miotania ostatecznie wyłonił.

Urodził się 28 października 1974 roku, w San Juan, w Portotyko. On i jego czworo rodzeństwa spędzili dzieciństwo podróżując po całych Stanach. Ich rodzice byli misjonarzami kościoła, Children of God, i starali się dotrzeć wszędzie, głosząc Dobrą Nowinę. Już jako dziesięciolatek pojawił się w produkcji telewizyjnej pt. Backwards: The Riddle of Dislexia, a rok później zagrał rolę Frankiego w Kids don't tell, choć wówczas znany był pod innym imieniem. Na dużym ekranie zadebiutował w 1986 roku w filmie Spacecamp i od tamtej pory przynajmniej raz w roku pojawiał się w jakimś obrazie: w 1987 - w Ruskich na Florydzie, w 1988 - w Świadku morderstwa, czy w 1989 - w Spokojnie, tatuśku. Dwa lata później zdecydował się zamienić karierę filmową na wojaże, w czasie których wraz z ojcem zwiedzali Amerykę i nie tylko.

Rok 1993 przyniósł rodzinie bolesny cios, kiedy to młodszy brat, River, zmarł wskutek przedawkowania narkotyków przed należącym do Johnny'ego Deppa klubem The Viper Room. Nazwisko Rivera i całej jego rodziny przez długie tygodnie nie schodziło z pierwszych stron gazet, głównie w kontekście toczącej się debaty na temat handlu i zażywania narkotyków w USA. Dopiero w 1995 roku nasz bohater wrócił do Hollywood, by zagrać w filmie Za wszelką cenę. Od tamtej pory na konto swojej filmografii zapisał około dwudziestu filmów.

Spośród licznych ról fanom na całym świecie szczególnie zapadła w pamięć postać Commodusa, w którą wcielił się w filmie Gladiator, oraz Johnny'ego Casha w Spacerze po linie z rewelacyjną Reese Witherspoon u boku. Mówiło się nawet, że w obu produkcjach jego kreacja przyćmiła role partnerujących mu kolegów i koleżanek.

W roku 2008 wprawił w osłupienie amerykański świat celebrytów, ogłaszając koniec kariery aktorskiej. Jednocześnie sprzedał dom w Hollywood i przeniósł się na wieś, a tabloidy prześcigiwały się w prezentowaniu zdjęć na dowód całkowitego stoczenia się na dno tego aktora. Dopiero w 2010 roku okazało się, że cała sytuacja była mistyfikacją zaprojektowaną przez niego samego, a jej efektem stał się film Jestem, jaki jestem.

Przez ponad dwadzieścia lat występów przed kamerą pojawiał się w towarzystwie takich sław jak Philip Seymour Hoffman, Nicolas Cage, Amy Adams, Keanu Reeves czy Russell Crowe. Trzy razy nominowany do Oscara i zwykle traktowany jako wielki przegrany, zwłaszcza w roku 2001, gdy w kategorii "najlepszy aktor drugoplanowy" jego Commodus przegrał z Beniciem del Toro. Być może, że najlepsze role jeszcze przed nim, podobnie jak i ta niewielka statuetka, obiekt westchnień wielu aktorów i aktorek na całym świecie.

Podejrzewam, że wszyscy już wiedzą, o kim mowa.

Panie i Panowie, przed Wami...

Joaquin Phoenix