niedziela, 24 marca 2013

Gangsterzy

Od czasów Chłopców z ferajny i Ojca chrzestnego, wielką sympatią darzę wszelkiego rodzaju filmy o tematyce gangsterskiej. Na szczęście, twórcy nowych obrazów czynią owej sympatii zadość i na ilość filmów do oglądania nie mogę narzekać. Tym bardziej uradował mnie fakt, że także Dempsey ma w swym dorobku film, który bez wątpienia można zaklasyfikować jako gangsterski.


Gangsterzy to opowieść o jednej z najtrwalszych przyjaźni w historii amerykańskiej mafii. I to przyjaźni, która zmiotła ze sceny gangsterskiej dwóch poważnych donów, a na ich miejsce wyniosła kogoś, kto prócz siły mięśni poważał również siłę rozumu. Charlie Luciano (w tej roli rewelacyjny Christian Slater) i Frank Costello (Costas Mandylor) wychowują się w Nowym Jorku, w czasach, gdy pierwsze kroki stawiają tam włoscy i irlandzcy donowie, w Chicago w tym czasie rozpoczyna działalność Al Capone. Wówczas to nasi młodzi przyjaciele poznają dwóch Żydów polskiego pochodzenia, Meyera Lansky'ego (naprawdę dobry Patrick Dempsey) i Bugsy'ego Siegela (Richard Grieco), i wspólnie, pod kierunkiem Arnolda Rothsteina, postanawiają rozpocząć własną działalność gangsterską. Kierowani instynktem przypadkowego dziecka, wybierają Charliego na swojego przywódcę. Ich sukcesy i popularność przykuwają uwagę, dlatego zarówno Maseria, jak i Mazzerano, owi donowie, zaczynają zabiegać o przyłączenie młodzieńców do własnych rodzin. Włosko-żydowska rodzina mafijna ma jednak inne plany, zanim jednak wprowadzi je w życie, chce uzyskać jak najwięcej korzyści, jakie mogliby uzyskać w wyniku wielkiej wojny rywalizujących o wpływy donów.

Choć to Charlie jest przywódcą, tym, z którym spotykają się ważne osobistości światka przestępczego, doskonale zdaje sobie sprawę, że nie byłoby go tu, gdzie jest, gdyby nie Meyer. Meyer bowiem stanowi mózg całej ich organizacji. Jego żydowskie pochodzenie budzi nieufność włoskich donów, jednak Charlie jest nieprzejednany, bez przyjaciela nie będzie brał udziału w żadnej nowej inicjatywie. Najpewniej przypłaci to zdrowiem, a mimo to, wciąż podkreśla, jak ważna jest dla niego przyjaźń. Potwierdzać może to blizna na jego twarzy, którą zawdzięcza Mazzerano. Ten, być może nieświadomie, wyciął Charliemu na twarzy literę L. Być może L jak loyalty.


Dempsey w roli Meyera przez pierwsze minuty filmu, z melonikiem na głowie, przywodził mi na myśl Miśka Koterskiego. Którego szczerze nie znoszę. Ale kiedy zdejmował melonik... W doskonale skrojonym garniturze, gładko zaczesanymi włosami, jest jakby żywcem wyrwany z Nowego Jorku lat 20-tych i 30-tych. Jak przystało na szarą eminencję, trzyma się z boku Charliego Luciano, może nawet z tyłu, ale kiedy trzeba potrafi przygadać przyjacielowi, a nawet go uderzyć. A wszystko oczywiście z troski. Ta troska o Charliego i lojalność wobec niego ostatecznie zaprowadzi obu przyjaciół na szczyt. 


P.S. Następny film to ... Do siedmiu razy sztuka ;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz