Jeśli bawiliście się dobrze na Oskarze (zarówno tym z roku 1967, jak i tym z 1991), Akademii policyjnej, czy kolejnych odsłonach Gangu Olsena, to komedia kryminalna, jaką niewątpliwie jest Flypaper, również powinna przypaść Wam do gustu.
Scenarzyści, Jon Lucas i Scott Moore, przy współudziale reżysera Roba Minkoffa, stworzyli komedię, w której znajdziemy profesjonalnych przestępców parających się napadami na bank, głupkowatą parę obrabiającą jedynie bankomaty, ochroniarza-recydywistę, wybitnego hakera, piękną kasjerkę i jej uciążliwego, opanowanego obsesją, klienta, oraz kilku mniej lub bardziej ciekawych osobników. Wszyscy oni zaś, znajdą się pewnego dnia w niewłaściwym miejscu i o niewłaściwym czasie, a tym samym skażą się na udział w spektakularnym napadzie o niecodziennym zakończeniu.
A wszystko zaczyna się tak: kasjerka Kaitlin (grana przez Ashley Judd) przygotowuje się do wyjazdu w podróż z narzeczonym. W trakcie zmiany systemu zabezpieczeń do banku przychodzi Tripp (Patrick Dempsey), aby rozmienić studolarówkę na drobne, wedle kilkakrotnie zmienionego i specyficznego życzenia. Tuż za nim do banku wchodzi grupa przestępców mająca zamiar obrabować bank. O, przepraszam. Właściwie, dwie grupy. Niezależne od siebie. Mające zamiar obrabować ten sam bank. Żadna z band nie zamierza odpuścić sobie takiej fantastycznej roboty i w strzeleckim zamieszaniu ginie przypadkowy klient. Który wkrótce okaże się agentem FBI. Ostatecznie oba zespoły dzielą pracę przestępczą, zgodnie z profilem dotychczasowej działalności, po czym, zamknąwszy zakładników, biorą się do pracy.
I tu zaczynają się schody. Bo plan skarbca nie jest taki, jak być powinien. Bo ładunki wybuchowe wybuchają same z siebie czyniąc nie lada spustoszenie w całym banku. Bo zakładnicy nie chcą być posłuszni poleceniom. Generalnie, nic nie idzie zgodnie z planem. Jakby tego było mało, Tripp postanawia rozwiązać zagadkę zarówno obecności w banku agenta FBI, jak i jego śmierci, a także w miarę możliwości zaskarbić sobie sympatię Kaitlin, w której najwyraźniej się podkochuje. Cierpiący na bliżej niezidentyfikowaną przypadłość psychiczną Tripp, ku rozpaczy rabusiów, łazi po całym banku próbując zebrać w całość kawałki układanki i tym samym odkryć prawdę.
Zakończenie jest dość zaskakujące, biorąc pod uwagę stopień poplątania wątków. Postać grana przez Dempseya, Tripp, to pomieszanie psychopaty z geniuszem, który nie widzi niczego nadzwyczajnego w wymachiwaniu bronią w trakcie dedukowania możliwych wydarzeń. To, że rabusie w tym czasie mierzą do niego z pistoletów, również nie stanowi problemu. Nie dość, że zna liczby pierwsze powyżej liczby 100, to jeszcze potrafi z nich korzystać. Tripp to zabawny chłopak, którego poczynania na terenie opanowanego przez przestępców banku pogłębiają sympatię, jaką od początku wzbudza. Zwłaszcza sposób, w jaki zjednuje sobie rabusiów, by ostatecznie ich przechytrzyć. A to, że przyjdzie Wam do głowy, że być może i on jest zamieszany w całą tę hecę z podwójnym napadem, sprawi, że zaczniecie go postrzegać jako geniusza zbrodni.
P.S. Następnym filmem będzie Wolność słowa ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz