Oglądać Bonda, nie dla Bonda? Da się, choć jak wiadomo, to trudna sztuka. Ale ponieważ już kiedyś obejrzałam Casino Royale dla Bonda w wykonaniu Craiga, tym razem mogłam przede wszystkim skupić się na roli Madsa Mikkelsena. I to roli nie byle jakiej.
James Bond (Daniel Craig), agent 007 z licencją na zabijanie, znów sieje spustoszenie w typowy dla siebie czarujący i uwodzicielski sposób. Wtargnięcie do ambasady w ślad za śledzonym terrorystą, czy włamanie do mieszkania szefowej MI6, tajemniczej M (Judi Dench), to dla niego nie problem. Ma umiejętności, ma wiedzę, a przede wszystkim... ma cel. Odkrywa plan mający na celu wysadzenie w powietrze najnowszego prototypu samolotu, które to wydarzenie miało doprowadzić do załamania na giełdzie i jednocześnie niektórych doprowadzić do bankructwa, innych zaś wzbogacić. A skoro raz mu się udało powstrzymać nieznanego z twarzy wroga, zrobi to jeszcze raz. Teraz jednak staną twarzą w twarz. A właściwie zasiądą. Przy karcianym stoliku. W malowniczym kurorcie Czarnogóry, gdzie dziesięciu graczy zagra o niebagatelną stawkę - łącznie 150 milionów dolarów. Jako wsparcie Bond otrzyma 10 milionów dolarów, piękną Vesper (Eva Green), przebiegłego Mathisa (Giancarlo Giannini) i pomoc z MI6. Wszystko po to, by pokonać równie okrutnego, co tajemniczego bankiera terrorystów z całego świata, Le Chiffre'a (Mads Mikkelsen).
Casino Royale wywołało falę komentarzy na całym świecie, głównie ze względu na aktora wybranego do roli agenta w służbie Jej Królewskiej Mości. Że za niski, że zbyt jasnowłosy, mało brytyjski, itd. itd. Mnie się on podoba. Tyle. Co się jednak tyczy Mikkelsena, choć to nie dzięki roli Le Chiffre'a zapamiętałam go na dobre, to muszę oddać mu to, co słuszne. Zagrał tu naprawdę świetnie. Trudno się dziwić, że to dzięki tej roli stał się rozpoznawalny. Genialna mimika twarzy i oszczędność gestów. Uszkodzony kanalik łzowy potęgujący tylko strach w oczach przeciwników. I to przerażające lewe oko. Gdyby nie scena z - przyznaję, dość pomysłowym - torturowaniem Bonda, można by pomyśleć, że Le Chiffre jest jakimś pół-bogiem, nie podlegającym prawom natury i fizjologii, którego nie imają się pot, krew i łzy. Mads Mikkelsen obdarzył swą postać zimną krwią, którą zachowywał do samego końca. Choć ostatecznie okazał się tyle człowiekiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz