sobota, 2 lutego 2013

Across the Universe

Lubię musicale. Serio. A kiedy jeszcze aktorzy sami wykonują w nich piosenki, zamiast profesjonalnych wokalistów, jestem zachwycona. Nic tak nie sprawdza dystansu do samego siebie, jak właśnie śpiewanie - mniej lub bardziej udane - w musicalu (przykład Pierce'a Brosnana w Mamma Mia!). I dlatego właśnie pierwszym filmem z Jimem Sturgessem, jaki wybrałam, jest właśnie musical. I to musical nie byle jaki, bo musical naszpikowany muzyką The Beatles, jednego z moich ulubionych zespołów lat 60-tych i 70-tych.

Across the Universe już samym tytułem odsyła nas do piosenki Beatlesów o tym samym tytule, a dalej jest ich już tylko więcej. Film w reżyserii Julie Taymor, na podstawie scenariusza Dicka Clementa i Iana La Frenais, pojawił się w kinach na całym świecie jesienią 2007 roku. Od tamtej pory nieprzerwanie dzieli widzów na tych, którzy go uwielbiają i na tych, którzy go nie cierpią. Są jeszcze i ci, którzy go po prostu nie widzieli. Jak wylicza portal wikipedia.pl w musicalu Taymor znajdziemy aż 33 utwory popularnej grupy muzycznej z Liverpoolu.


Główny bohater, Jude (w tej roli Jim Sturgess), opuszcza Liverpool, gdzie zostawia matkę, dziewczynę i pracę w stoczni, i udaje się do Stanów Zjednoczonych, by odnaleźć ojca. Na miejscu okaże się, że ojciec ma już swoją rodzinę, nie jest natomiast zainteresowany włączeniem w nią nowoodnalezionego potomka. Mimo braku wizy, Jude decyduje się zostać w USA nielegalnie. Na kampusie uniwersyteckim poznaje Maxa (Joe Anderson), i wraz z nim wyjeżdża do Nowego Jorku. Wcześniej jednak pozna jego młodszą siostrę, Lucy (rewelacyjna Evan Rachel Wood). Młodych połączy wielkie uczucie, ale dopiero wtedy, gdy po śmierci narzeczonego Lucy przyjedzie do Nowego Jorku. W mieście, które nigdy nie śpi Jude i Max znajdą przyjaciół, wśród których będą chcieli ułożyć sobie życie, gdy za drzwiami i oknami szaleć będzie Flower Power.

Jak przystało na film o latach 60-tych, Across the Universe pokazuje nam sprzeciw społeczny wobec wojny w Wietnamie i przymusowych poborów do wojska. Przez taki właśnie pobór, Max trafi do wojska, Lucy zaś stanie się radykalną bojowniczką przeciwko wojnie. Jude, jako Brytyjczyk, znajduje się trochę poza konfliktami dziejącymi się w jego nowej ojczyźnie. Będzie jednak starał się dotrzymać Lucy kroku i wspierać ją tak jak mężczyzna wspierać ma ukochaną kobietę. Do czasu.

Polecam serdecznie oglądanie tego filmu z napisami, nie zaś z lektorem. Doskonale słyszalny brytyjski akcent Jima zachwyci chyba każdego, kto kiedykolwiek miał do czynienia z językiem angielskim. Zgadzam się natomiast, że filmowi można wiele zarzucić. Kwestie mówione można by spisać na dwóch stronach formatu A4. Sprytnie wplecione utwory wyjaśniają fabułę i odpowiadają na problemy i zmagania głównych bohaterów. To jednak nie wystarcza. Problem wojny z Wietnamem, choć ważny, to jednak potraktowany jest w sposób pozostawiający wiele do życzenia. Także romans Jude'a i Lucy, na rzecz którego okrojono zapewne głębsze refleksje na tematy społeczno-polityczne, można by dopracować. A mimo to, pewnie dzięki Beatlesowskiej muzyce, ogląda się przyjemnie. I chyba duża w tym zasługa sympatycznego Brytyjczyka.


Na plus muszę także zapisać wykonywane przez niego utwory. Choć nie posiadam wykształcenia muzycznego i nie potrafię dobrze ocenić, kiedy ktoś fałszuje, a kiedy nie, to jednak słuchając Jima, "nie zgrzyta mi w uszach". Wręcz przeciwnie. Jego wykonanie All You Need Is Love urzekło moje uszy. I serce. Zresztą, posłuchajcie sami.



P.S. A następnym filmem będzie... Cóż, nie zdradzę ;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz